piątek, 28 czerwca 2013

Siedmiu śpiących

    Wczoraj wracając z wyjazdu służbowego, usłyszałem w radiu pewną historię, która jest związana z dniem 27-mym czerwca i znana jest w Niemczech, jako dzień siedmiu śpiących. 
Ma ona swój początek w okresie wczesnego Chrześcijaństwa, wtedy, kiedy wyznawcy Jezusa byli poddawani prześladowaniom i represjom.
    Cesarz Decjusz, znany przeciwnik Chrześcijan, przybywszy do Efezu nakazał zburzyć ich świątynie i rozkazał wszystkim mieszkańcom oddać cześć rzymskim bogom. Siedmiu braci, którzy byli pasterzami owiec: Maksymian, Malchus, Martynian, Dionizy, Jan, Serapion i Konstanty, nie chcąc sprzeniewierzyć się swojej wierze ukryło się w jaskini nieopodal miasta. Rzymscy żołnierze znaleźli ich kryjówkę i w roku 251 zamurowali do niej wejście, myśląc iż skazują zbiegów na śmierć z głodu. Tak się nie jednak nie stało, gdyż młodzieńcy zapadli w trwający 200 lat sen.


    W roku 447 pewien chłop chciał wykorzystać ową jaskinię, jako swego rodzaju szopę dla swoich owiec. Usunął ścianę, która zamurowywała wejście i znalazł siedmiu braci, którzy przebudzili się z wieloletniego snu. Jeden z nich pobiegł do miasta, zakupić chleb i odkrył, że monety, które posiadał już dawno wyszły z obiegu. 
    Po krótkim czasie bracia zmarli, a jaskinia stała się miejscem wielu pielgrzymek. Nie zmieniło się to gdy ziemie te dostały się pod panowanie tureckie. Legenda zyskała nawet na popularności, gdyż miejscowi Chrześcijanie żyjący pod panowaniem islamu dostrzegali podobieństwo swojej sytuacji do tej w jakiej znajdowało się siedmiu młodzieńców. Dziś z powodu małej liczby Chrześcijan w Turcji, Jaskinia nie jest już miejscem dużych pielgrzymek, stanowi jednak atrakcję turystyczną i odwiedza ją część turystów zwiedzających ruiny Efezu.


    W Niemczech ten dzień kojarzy się z pewną pogodową zasadą. Dzień siedmiu śpiących jest przepowiednią dla całego lata. Jeśli w owym dniu pada, wówczas padać będzie przez kolejne siedem tygodni. 
    Ja osobiście mam nadzieję, że to nieprawda, ponieważ ... no cóż wczoraj padało.

Cierpliwa miłość - wg Moniki

    W związku z tym, że się jeszcze nie "przestawiłem", po powrocie z wyjazdu służbowego. Ale tak jest, kiedy przebywa się kilka dni na wysokości 1600 m npm., a później wraca się na niziny. Wykorzystam dziś słowa Moniki do napisania kolejnego posta. Otóż jakiś czas temu zaproponowałem jej pewną dyskusję i jej owocem jest definicja miłości cierpliwej. Oczywiście rozmawialiśmy na temat listu do Koryntian (1Kor 13). Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się kolejne przemyślenia dotyczące owego fragmentu Pisma Świętego.    


    Święty Paweł wymieniając cechy prawdziwej miłości cierpliwość umieszcza na pierwszym miejscu sugerując niejako jej fundamentalne znaczenie. Przeczytałam, że cierpliwość to pierwsze imię miłości. Miłość to dar i zadanie. Jestem przekonana, że tylko z Bożą pomocą można je zrealizować. Pan Bóg jest świetnym pedagogiem i nie zostawia nas samym sobie, daje drogowskazy. Jednym z nich jest właśnie cierpliwość, która chroni przed pośpiechem, radykalnymi krokami. Cierpliwość czyni nas mądrymi. Nie popycha ku wyciąganiu pochopnych wniosków czy formułowaniem pośpiesznych sądów.
    Cierpliwość jest wyrazem dobrej woli - daje szansę drugiemu człowiekowi. A szczególnie wspólne życie bardzo często wywołuje sytuacje, które tylko cierpliwość potrafi opanować. Cierpliwość pozwala być sobą. Wiem, że każdy ma potknięcia, popełnia błędy i będąc osobą cierpliwą ofiaruję mu więcej czasu niż nawet zasługuje, by błędy naprawił.
   Patrząc na wyraz "cierpliwość" można zauważyć bliskość do "cierpienia", bo to wcale nie jest łatwe. W każdej relacji, nawet wydawałoby się najlepszej, dojdziemy do różnic i one z jednej strony mogą ubogacać, a z drugiej powodować konflikty, bo rzeczywistość okazuje się tak często inna niż oczekiwania i wtedy cierpliwość może okazać się zbawienna, bo nie będziemy stawiać spraw na ostrzu noża. Cierpliwość (gdzieś o tym czytałam) jest mostem między wyobrażeniami a realnością.
    Cierpliwość buduje, jej brak zamienia życie w piekło.


podziękowania dla Moniki

    Dziś, na samym początku, chciałem poprzez tego posta podziękować Monice, która dzielnie walczyła z blogiem pod moją nieobecność (musiałem bowiem wyjechać służbowo i chcąc, czy nie chcąc, nie miałem dostępu do internetu). 
    Już jakiś czas temu prosiłem ją o napisanie jakiegoś tekstu, ponieważ doceniam jej zdanie i cenię sobie szczere rozmowy o Bogu. Niestety, jak to kobieta, miała sto tysięcy wymówek. A że się krępuje, a że nie da rady, nie ma pomysłu i tak cały czas. W związku z tym wykorzystałem mały fortel i niejako "wykorzystałem" jej dobre serce oraz pragnienie pomagania bliźnim.
    Monika jest teraz w Australii, odkrywa nieznane lądy, przełamuje swoje granice, a przede wszystkim stara się odnaleźć sercem drogę do Boga. 
    Tak sobie pomyślałem, że skoro już przełamała pierwsze lody, to od czasu do czasu podzieli się z nami swoimi wrażeniami z "innego świata". Monika liczymy na Ciebie - teraz już się nie wykręcisz.

    Dziękuję za to, że pod moją nieobecność nie było tu pusto. A poniższy kolarz jest niewielkim wyrazem wdzięczności.