piątek, 4 października 2013

niepełnosprawni wobec Boga

    Dziś chciałbym opowiedzieć o dwóch osobach, które ostatnio poznałem na płaszczyźnie zawodowej. To dwie kobiety, siostry cierpiące na pewien rodzaj ataksji.

    Ataksja - inaczej nazywana jest niezbornością ruchu, dotyka centralny układ nerwowy, najczęściej móżdżek. Jej istota polega na nieprawidłowym współdziałaniu mięśni w zakresie ich synchronii i regulacji napięcia mięśniowego. 


    Pierwsze symptomy tego rodzaju ataksji pojawiają się około 13stego roku życia. W związku z tym, wracając do wspomnianych kobiet, starsza siostra, którą nazywać będę obrazowo :-( siedzi dłużej w wózku inwalidzkim, jej samodzielność jest znacznie ograniczona, a możliwości dość skąpe. Była natomiast w związku, czego owocem jest 3-letnia córka. U jej młodszej siostry, którą nazwę :-) obraz fizyczny choroby jest łagodniejszy. Miszka ona nadal samodzielnie, pracuje i jest bardzo aktywna i samodzielna. 

    To są takie bardzo ogólne różnice zewnętrzne. Głównie bazujące na rozwoju niepełnosprawności, ponieważ jest to choroba postępująca. Poza tym, mimo tego, że obie kobiety są siostrami, różnią się pod względem charakteru, jak dzień i noc (choć szczerze mówiąc nie jest to niczym niezwykłym).
    :-( jest bardzo labilna emocjonalnie, chociaż wydaje się osobą zdecydowaną i twardą. Jej nastrój potrafi zmieniać się, jak światło na przejściu dla pieszych. O takich ludziach mówi się żartobliwie: bez kija nie podchodź.
    Jej siostra :-) natomiast często się uśmiecha, a nawet serdecznie śmieje, jest miła, otwarta, pozytywnie nastawiona do życia i świata.
    Teraz słyszę, jak głośno myślicie, twierdząc, że powodem jest stopień i rozwój niepełnosprawności. Mogę z dużym przekonaniem powiedzieć, że nie. Zaraz to twierdzenie rozwinę ale na początek zwrócę uwagę na fakt, że choć starsza kobieta utraciła już większą swobodę i wolność, to młodsza obserwując ją i mając kontakt z siostrą, spogląda, jakby w lustro, doskonale rozumiejąc i uświadamiając sobie, jak jej życie wyglądać będzie w bardzo krótkiej przyszłości. Wydaje mi się, że to może być nawet trudniejsze.


    :-( mimo swojej niepełnosprawności jest apodyktyczna, paradoksalnie ma dużą pewność siebie (chociaż może to być płaszczyk bezradności). Lubi decydować, rządzić, mieć ostatnie zdanie. Jednym słowem próbuje wszystkich "ustawić" i poprawić.Często wchodzi w konflikty z ludźmi, ponieważ się z nimi nie zgadza, wydaje mi się, że robi to tylko i wyłącznie dla zasady. Odcina się od świata, a jej największym skarbem jest córeczka.

    :-) natomiast jest wyważona, taktowna, szanująca innych, ciekawa świata. Ma sporą grupę niepełnosprawnych przyjaciół. Z nimi spędza czas, korzysta z zachowanych możliwości. poza tym podróżuje, spotyka się z ludźmi, pracuje. Wychodzi i opuszcza swoje cztery ściany. Widzę, że odpuszcza siostrze, by nie dochodziło do konfliktu. Potrafi wypowiadać własne zdanie ale schodzi siostrze z drogi, by nie zaostrzać sytuacji. 

    Żaden ze mnie psychiatra ale gołym okiem można zauważyć także inną różnicę. Myślec, że jest ona kluczem i punktem wyjścia sposobu bycia i zachowania się obu kobiet. 
    :-( wydaje się być niepogodzona ze swoją niepełnosprawnością. Często mówi o wstydzie, bezradności, zazdrości. Mogę wysunąć wniosek, że żyje marzeniami albo wyobrażeniami " normalnego życia". Niepogodzona z sobą, z własną chorobą, obija się o ściany własnych słabości, ran, cierpień. Odrzuca swój stan, odpycha niepełnosprawność, jakby nie była jej częścią. Boksuje się we własnym więzieniu, ograniczeniach i więzach. Myślę, że nigdy nie zobaczyła siebie prawdziwej, zakłada maskę, gra nawet przed sobą samą i całym światem. 
    :-) powiedziała mi: " jeśli będę płakać, krzyczeć, narzekać, marudzić i jęczeć, niczego to nie zmieni. Staram się korzystać z czasu, który mam i sił, jakie mi zostały." Zdaje się nie wstydzić swojej niepełnosprawności, braków. Jest świadoma swojej sytuacji. Przyjmuje swoją chorobę cierpliwie, nie twierdzę, że to jest proste ale widzę, że akceptuje swoje życie i cieszy się tym, co ma. Pogodzona ze sobą - właśnie tak, bym ją określił. 


    Pomyślałem sobie, że każdy z nas jest taką osobą z niepełnosprawnością w relacji z Bogiem. 
Pan stworzył nas niedoskonałymi i choć także na swoje podobieństwo, to nigdy nie będziemy tacy, jak On. Staramy się wprawdzie ale tak naprawdę jesteśmy słabi i nieporadni. Walczymy z własnymi  ranami i cieniami. Wstydzimy się naszych grzechów i potknięć. Udajemy lepszych, twardszych. Zakładamy maski. Nie potrafimy siebie akceptować. Odrzucamy wady, niedoskonałość. Budujemy na naszych wyobrażeniach i wartościach. Słabości maskujemy pychą, zarozumialstwem, cwaniactwem, wiarą we własną nieomylność. Oceniamy i poprawiamy innych, stawiamy się ponad nimi. Nie pogodzeni, pędzimy, szukamy bez skutku, ślepi na prawdę. 

     Co ciągnie mnie w dół, co ogranicza? Czy akceptuję swoje życie i to, jak ono wygląda? Czy przyjmuję moje braki i potknięcia? Czy gram? Czy ktoś stojący obok, nie określiłby mnie takim obrazkiem :-( ? 

Natchnienie - o. Alojzy Henel

 "Uwierz:
 więcej jest miłości
 niewyznanej,
 niż wyznanej.

 Uwierz:
 więcej jest piękna
 utajonego
 niż głośnego.

 Uwierz:
 więcej jest świętości
 w życiu,
 niż w słowach."

dwa wilki - Tessa Capponi - Borawska cz.2

     Moje wilki leżą rozłożone przy wejściu do mojego serca. Czarny jest gruby, duży, ma czerwone oczy. Wyje bez przerwy z głodu i nigdy się nie nasyca. Jego sierść lśni od moich łez.      


    Biały jest dużo chudszy. Leży cicho, ma piękne bursztynowe oczy. Gdy go nakarmię skacze z radości, a potem zasypia z uśmiechem na twarzy. Walczy bez przerwy z czarnym wilkiem i niestety często przegrywa. Wtedy liże rany. Nie jęczy, tylko patrzy na mnie bez wyrzutów ale z pewnym smutkiem. 
    Kiedy idę na spacer, oba wilki wychodzą ze mną. Jeden patrzy podejrzliwie na lewo i prawo, warczy na wszystko. Drugi patrzy tylko przed siebie i bawi się, biegają tu i ówdzie, odkrywając świat. 


     Z wszystkich pokarmów czarny wilk lubi najbardziej danie, które nazywa się „ użalanie się nad sobą w sosie permanentnego obrażania się na świat” - to dopiero cymes. Bo to nie jest czysty, mocny ból, który rodzi się na przykład z autentycznego żalu za grzechy, czy utraty ukochanej osoby ale z wyrafinowanej bolączki, której głównym składnikiem jest nadmierne poczucie ważności własnego ja.
     Czarny wilk karmi się moją frustracją za każde niewypowiedziane głośno „nie”. Karmi się każdym moim przytakiwaniem niesłusznej sprawie, żeby mieć tylko święty spokój. Karmi się kłótniami toczącymi się tylko w mojej głowie.
     Biały wilk karmi się moim uśmiechem i optymizmem ale niestety nigdy nie naje się do końca.


     Wiem, że nie pozbędę się czarnego wilka. Będzie mi towarzyszył do kresu życia. Ale mogę dążyć do tego, by karmić go znacznie mniej lub nie karmić go wcale, tak, że już nie będzie miał siły ruszać się z kąta.
     Jedynie wtedy będę mogła pójść spokojnie na spacer z białym wilkiem o bursztynowych oczach.