W ostatnim czasie nic nie pisałem i
nazbierało się kilka rzeczy. Parę książek, obraz, nieprzypadkowe
spotkania, niebanalne rozmowy, a przede wszystkim wiele myśli, które
zakurzyłem niechcący natłokiem spraw i świadomie realizując
pęczek własnych pragnień.
Odczułem potrzebę, by wrócić na te
jeszcze puste bielą strony, które mam nadzieję wkrótce zapełnią
się barwami tego, co serce chce z siebie wyrzucić.
Od czego tu zacząć...?
Może od modlitwy...?
Pani, za Twoją ojcowską opiekę,
wszystkie łaski i tak obfite dary odpłacam się zbyt często
zaniedbaniem, lekceważeniem, egoizmem i pychą. Daj mi mądrość,
by to zauważyć. Otwórz moje serce na prawdę i spraw bym umiał
otworzyć się na Twoją miłość. Niech Duch Święty spłynie
światłem na to w jaki sposób myślę, co czuję i jak żyję, by
wszystko, co czynię było na Twoją chwałę, a nie dla mojej
korzyści.
Zawisł na ścianie. W widocznym
miejscu. Wciąż na niego zerkam. Miejsce, gdzie świeci słońce,
nawet teraz, gdy za oknem deszcz i szarość. Wywołuje uśmiech na
twarzy. Zabawne, jak bardzo pasuje do emocji. Zmusza do refleksji.
Nie przypadkiem. Wystarczy rozejrzeć się dookoła na te małe
elementy z których zbudowany jest nasz zwykły-magiczny świat.
Obraz.
Oto on.
Stoję na początku tej drogi,
która jednoznacznie, dobitnie, nieomylnie biegnie prostą linią.
Dookoła przestrzeń. Wolność. Ogrom możliwości. Mogę wybierać,
decydować. Ta zielona trawa wydaje się być przyjemna w dotyku.
Zielona i soczysta. Zaprasza do odpoczynku. Mógłbym się położyć,
zatrzymać, poleżeć, może zasnąć. Mógłbym zejść z tej drogi.
Po prostu poddać się wolności i stawiać kroki na tym zielonym
dywanie. Bez ograniczeń. Bez ram. Bez narzuconego kierunku. Bez
celu. Bez sensu.
Nie chcę schodzić z tej drogi.
Nie chcę się zatrzymywać, odpoczywać, trwać.
Patrzę na to, co przede mną. Widzę
drzewo, jego konary uformowane są w kształcie serca. Czyż miłość
nie jest kwintesencją życia? Obojętnie w jakiej relacji się
znajduję. Serce to emocje, uczucia, dobro, szczęście.
Patrzę na drzewo i próbuję
zobaczyć, co znajduje za nim. Nie potrafię nic dostrzec, tylko
słońce, które bezpiecznie, a może celowo skryło się za zielonym
sercem. Jego promienie delikatnie przedzierają się i zachęcająco
prześwitują między gęstymi konarami.
Słońce, które jest jasnością.
W dali horyzont jest rozmyty, mgła
zakrywa wszystko to, co mnie czeka, kiedy wybiorę tą drogę. Trochę
wygląda to mrocznie ale także tajemniczo. Co przyniesie wędrówka,
nie wiem.
Stoję więc jeszcze przez krótką
chwilę. Chcę podążyć tą ścieżką w stronę mojego serca.
Miłość jest tym czego potrzebuję, tym czego szukam. Jest sensem.
Daje mi siłę i energie, by żyć, oddychać, śmiać się i płakać,
walczyć i wytrwale znosić nawet największe trudy.
Chcę iść tą drogą w stronę
mojego serca, ponieważ tam skrywa się także słońce, światło,
prawda. Wierzę, że kiedy dotrę do tego drzewa, do mojego serca
odkryję korzenie, początek, prawdę i sens.
Nie boję się nawet tego, że
kiedy dotrę tam, będę musiał stanąć twarzą przed tym, co jest
dalej. Drzewo zostanie za moimi plecami ale wówczas zobaczę słońce.
Poczuję promienie na skórze mojej twarzy. Kiedy odkryję własne
serce i dotrę do tego światła, wiem, że nic więcej, nigdy mnie
nie przerazi.