Kto szuka na śmietniku, choćby skarbów - wygląda na dziada (Władysław Grzeszczyk)
Ty wiesz Matko, że mocno nad tym
pracuję i się staram ale cały czas, jakoś tak nie do końca
wychodzi. Czuję się, jakbym był na kolejce górskiej. Raz jadę do
góry i wszystko wydaję się układać, po czym za chwilę spadam z
oszałamiającą prędkością w dół. I ta ostatnia sytuacja nie
daje mi spokoju, dlatego piszę do Ciebie, ponieważ z jednej strony
wiem, że mnie rozumiesz i nawet jeśli ocenisz, to szczerze, a z
drugiej, chyba potrzebuję się wygadać.
Pracuję ze Stephanem już trzy
lata. Kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem, nie wiedziałem, że
będzie tak trudno. I wcale nie chodzi o to, że Stephan ma porażenie
czterokończynowe i że nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu
celowego, że nie potrafi zrobić nic i w każdej czynności trzeba
mu albo pomóc albo wykonać to za niego. Nie chodzi mi również o
to, że cierpi na afazję i nie potrafi mówić, a w związku z tym
trzeba nauczyć się rozumieć jego gesty i zachowania, by odczytywać
jego potrzeby i nastroje. Na szczęście mamy tablicę z literami,
dzięki której możemy się porozumiewać. Często widzę zdziwienie
ludzi, którym o tej metodzie opowiadam, ponieważ tym, którzy nigdy
nie mieli styczności z osobami z niepełnosprawnością, trudno jest
sobie to wyobrazić. A sposób ten jest bardzo prosty i
nieskomplikowany, choć, jak wszystko wymaga na początku ćwiczeń i
wprawy. Chodzi o to, że siadam blisko Stephana i trzymam tą
przeźroczystą tablicę między nami, a kiedy Stephan patrzy na
litery, śledzę jego oczy, a dokładniej stronę w którą patrzy i
odczytuję litery, budując słowa, zdania i wypowiedzi.
Tak więc nie chodzi mi o jego
fizyczne braki, czynności, które trzeba wykonać, by umożliwić mu
w miarę normalne funkcjonowanie, a wspomnę, że on nawet nie może
podrapać się po nosie, kiedy go swędzi. Bardziej skomplikowane,
trudne i wymagające jest zmierzenie się z jego charakterem,
wszystkimi przyzwyczajeniami, sposobem myślenia i relacją z jego
mamą, która to odciska na wszystkim bardzo wyraźny ślad.
Od samego początku wierzyłem, że
trafiłem do niego, bo taki był plan Boży. I choć do tej pory dwa
razy się rozstawaliśmy, ponieważ dochodziło to takich momentów,
kiedy wydawało nam się, że dalsza współpraca nie jest możliwe,
znowu pracujemy razem. Teraz, nieznacznie mądrzejsi dzięki
przeszłości i doświadczeniu, udało nam się chyba osiągnąć,
najlepszy od początku naszej znajomości, stan współpracy,
kompromisów i współgrania. Jednak czasami myślę, że to dążenie
i próby budowania tej relacji są jednostronne.
Ostatnio oglądałem film, który
strasznie mi się spodobał i zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Pewnie częściowo dlatego, że opowiada prawdziwą historię Helen
Keller, która z powodu przebytej w dzieciństwie choroby traci
wzrok i słuch. Rodzice, którym nie można odmówić faktu, wielkiej
miłości do córki ale miłości, która niestety niekorzystnie
wpływa na rozwój dziecka i budowanie z nim jakichkolwiek relacji,
zatrudniają nauczycielkę Annie Sullivan. Dzięki konsekwencji,
daru, mądrej miłości guwernantka, która zresztą pozostaje z
Heleną do końca swoich dni, oswabadza dziewczynkę z więzów
niedojrzałej i nieumiejętnej miłości rodziców, ślepego
współczucia i okazywania przyzwolenia w każdej sytuacji, przez co
dziewczynka bywała rozpieszczona, złośliwa i też zagubiona. Nie
znając, nie chcąc i nie potrafiąc dostosować się do zasad.
Niestety w pracy ze Stephanem
często spotykam się z tym i bardzo trudno jest mi pewne rzeczy
przyjmować, akceptować, szukać rozwiązań i działać. Oczywiście
nic nie dzieje się bez przyczyny. Wiem, że wciąż się uczę. Sam
się zmieniam, dzięki temu, że istnieję w jego życiu, a on w moim
i zdaje sobie sprawę, że czeka nas jeszcze dużo pracy i
cierpliwości ale czasami bywam bezradny. Szczególnie wobec tak
mocniej, częściowo chorobliwej relacji między matką i synem.
Znowu się rozpisałem. Dziękuję Ci, że jesteś. Dziękuję, że mnie wysłuchujesz. Dziękuje Ci, że mnie wspierasz i pomagasz wybierać. Niedługo znowu napiszę :-)