Nim
zajaśniałeś, Jezus cierpiał za nas
I
swoją męką zgładził ludzkie winy;
Pogodził
z Ojcem marnotrawnych synów
Przez
śmierć na krzyżu.
Oto kielich krwi mojej nowego i
wiecznego przymierza....
Te słowa ilekroć je słyszę,
działają na mnie tak elektryzująco, że dreszcz przebiega mi
zawsze po plecach.
Pan Bóg wielokrotnie, co zauważyć
możemy na kartach Pisma Świętego, zawierał z człowiekiem
przymierze. Czy był to Noe, któremu obiecał, że już nigdy nie
zniszczy w gniewie całej ludzkości, pozostawiając mu tęczę,
symbol Bożego miłosierdzia. Czy był to Abraham i jego potomkowie,
którymi się opiekował, których prowadził i wspierał. Czy był
to Mojżesz z którym zawarł przymierze słowa i któremu przekazał
przykazania, byśmy się nimi kierowali w życiu.
Ale ostateczne i wieczne przymierze
przyszło w osobie Jezusa Chrystusa. On to przyszedł, by na zawsze
związać nas przymierzem, by nauczyć nas przede wszystkim pokory.
Pokory i cichości serca, byśmy potrafili nie myśleć o osobie,
tylko wpatrywać się w Boga Ojca i ofiarowywać Mu wszystko, co
czynimy. Przyszedł, by nauczyć nas miłości i szacunku do drugiej
osoby. By nauczyć nas nie oceniać innych i przyjmować każdego
drugiego człowieka takim, jakim on jest. Nawet grzesznego, nawet
błądzącego, nawet zupełnie innego od nas. Pokazując nam, że
każdy człowiek jest stworzeniem Pana Boga. Przyszedł także, by
nauczyć nas nieść światło, naukę i mądrość Bożą, by głosić
ludziom dobrą nowinę, by wskazywać drogę i być żywym
świadectwem. Byśmy czynili to nie dla naszego dobra ale na chwałę
Pana Boga.
Przyszedł, by podarować nam jedyne i
trwające na wieki przymierze. Nauczył nas, by tą ziemską wędrówkę
i całe nasze życie bez reszty ofiarować Bogu, by poddać się Jego
działaniu. By tu na ziemi ukształtować nasz charakter, oczyścić
i zbudować nasze serca, po to, by prawdziwe i pełne życie zaczęło
się w niebie.