środa, 13 marca 2013

Natchnieni - Stefanie Menn



"Niemowa" 

Da stehe ich nun – öffne den Mund – warte – und schlieβe ihn wieder
Worte bleiben stecken – haben keine Kraft hervorzukriechen – bleiben ungehört

Zorn – Wut – Trauer – Hass – Angst – Freude – Liebe – Eifersucht
Die gesamte Palette tobt nur in mir und findet keinen Weg nach auβen
Verzweifelt, suchend nach dem Ausgang
Dem Ausgang aus der Sprachlosigkeit
Wo ist der Hebel, der meine Gefühle nach auβen bringt?
Damit Du endlich erkennen kannst, was in mir tobt und raus möchte
Damit Du endlich eine Möglichkeit hast, mich zu verstehen
Zu verstehen, warum ich gerade so bin wie ich bin

Wenn alles aber nur lautlos verstummt
Woher solltes Du erahnen, was mich bewegt
Denn Deine Gedanken erfassen nur einen Teil von dem, was gerade ist
Ich brauche meine Stimme, um mein Inneres endlich nach auβen zu bringen
Innen und auβen miteinander zu verbinden und hörbar zu machen



Więc stoję tu - otwieram usta – czekam - i zamykam je znowu
Słowa utknęły-nie mają siły się przebić-pozostają nieusłyszane

Złość-Wściekłość – Smutek –Nienawiść –Strach –Radość -Miłość-Zazdrość

Cała paleta uczuć gotuje się we mnie i nie znajduje ujścia na zewnątrz
Bezradnie, szukając wyjścia
Gdzie jest dźwignia, która wypuści moje uczucia na wolność?
Po to, byś mógł w końcu rozpoznać, co we mnie szalej i próbuje się wydostać
Po to, byś miał w końcu możliwość, mnie zrozumieć
Zrozumieć dlaczego jestem właśnie taka, jaka jestem

                                    Jeśli jednak wszystko zamiera nie wydając dźwięku
                                          Po czym masz rozpoznać, co mnie porusza
                                    Twoje myśli obejmują tylko część tego, co jest teraz
                                    Potrzebuję własnego głosu, by ukazać moje wnętrze
                Związać to, co wewnątrz z tym, co na zewnątrz  i sprawić by było słyszalne

(tłumaczenie z języka niemieckiego własne)

A ja znowu kocham poniedziałki...


Panie poskrom we mnie pokusę prędkości, daj mi pewną rękę, dobre oko i doskonałą uwagę...

Przed godziną wysiadłem z samochodu, po tym, jak w ciągu 24 godzin przejechałem 1600 km. Niespodziewanie musiałem wybrać się w podróż. Kiedy wyjeżdżałem wielkimi płatami padał śnieg, drogi były białe i zasypane. Pod białym puchem leżała tafla lodu. Warunki na drodze były bardzo wymagające. Gdybym nie musiał, nie wychodziłbym w ogóle z domu, a ja miałem przed sobą okropnie odległy cel. Pól godziny trwało samo odśnieżanie i skrobanie zamarzniętego auta. Wsiadłem do samochodu i pomodliłem się, poprosiłem o opiekę i bezpieczną podróż. Ostrożnie wyjechałem z parkingu, ślimaczym tempem tocząc się do przodu. Liczyłem się bardzo długą i męczącą nocą. Więc kiedy po 40 kilometrach zobaczyłem czarny asfalt, zdziwiłem się. W radiu podawali cały czas wiadomości o wypadkach, korkach i utrudnieniach na drodze, a ja ciągle miałem pod kołami coraz bardziej suchą nawierzchnię. Starałem się nie cieszyć za szybko, bacznie obserwując pojawiającą się w świetle reflektorów jezdnię. Kiedy po przejechaniu kolejnych 100 kilometrów sytuacja nadal nie ulegała zmianie, odetchnąłem z ulgą i przycisnąłem pedał gazu. Byłem przygotowany na 12 godzin jazdy w jedną stronę, a ja po 7 zajechałem do celu. Oczywiście na końcu drogi oczekiwały mnie zasypane i ledwo przejezdne ulice ale te ostatnie kilometry mogłem jakoś przecierpieć. Po tym, jak złożyłem jeden mały podpis, który rozwiązał mi niesamowicie ważny problem, byłem gotowy do drogi powrotnej. Warunki na trasie nie zmieniły się, choć nie gnałem już  tak na złamanie karku, nie chciałem kusić złego, odczuwałem już trochę skutki nieprzespanej nocy i przejechanych kilometrów. Po 24 godzinach wróciłem, nadal nie wierząc w swoje szczęście. Ale czy tylko szczęście? Jak tu nie wierzyć w cuda i opiekę Pana Boga?

Miłosierdzie Pańskie wobec pokutujących

List św. Maksyma Wyznawcy, opata
 
Głosiciele prawdy i wszyscy słudzy Bożej łaski, którzy od samego początku aż do naszych czasów wyjaśniali nam, każdy w swoim okresie, zbawczą wolę Boga, powiadają, iż nie ma nic tak drogiego Panu i odpowiadającego miłości jak to, że ludzie nawracają się do Niego powodowani prawdziwą pokutą.
Aby to ukazać w sposób bardziej Boski niż inni, najświętsze Słowo Boga i Ojca (samo zresztą i jedyne, pełne nieskończonej dobroci), poniżywszy się w niewypowiedziany sposób i nachyliwszy ku nam, raczyło zamieszkać wśród nas. Słowo to, żeby nas pojednać z Bogiem i Ojcem, uczyniło, wycierpiało i powiedziało za nas to wszystko, co my sami winniśmy zrobić, gdyśmy jeszcze byli nieprzyjaciółmi i wrogami Boga. Tak więc znajdując się daleko od błogosławionego życia w wieczności, zostaliśmy do niego z powrotem wezwani przez Chrystusa.
On bowiem nie tylko uleczył mocą swoich cudów nasze choroby, lecz przyjął również wszystkie słabości, jakie nas dręczą, łącznie z poddaniem się śmierci. Sam nietknięty żadną winą zwrócił zaciągnięty przez nas dług i nie tylko nas uwolnił od licznych i przerażających nieprawości, ale dał nam w wieloraki sposób poznać, jak możemy się do Niego upodobnić poprzez postawę wyrozumiałej życzliwości i doskonałej miłości wobec innych.
Dlatego wołał: "Nie przyszedłem wzywać do pokuty sprawiedliwych, ale grzeszników". Bo "nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają".
Przyszedł Chrystus szukać owcy, która zaginęła. Posłany został do owiec, które zginęły z domu Izraela. Przez przypowieść o zaginionej drachmie dał nam jasno do poznania, że przyszedł po to, aby odzyskać obraz, który został pokryty najbardziej cuchnącym błotem grzechów. Dalej mówi: "Zaprawdę powiadam wam, że radość powstaje w niebie z jednego grzesznika, który się nawraca".
Tę samą prawdę podkreślają również inne przypowieści. Oto wędrowiec wpadł w ręce zbójców. Odartego z wszystkich szat, poranionego i na pół żywego miłosierny Samarytanin opatruje winem i oliwą, a wsadziwszy go na swoje juczne zwierzę odwozi do gospody, zapewniając mu tam opiekę. Opłaciwszy koszty pielęgnacji, obiecuje uiścić przy powrocie wszystkie dalsze wydatki.
Nad powracającym synem marnotrawnym pochyla się najlepszy ojciec i obejmując tego, który przez pokutę wraca do niego, okrywa go znowu blaskiem ojcowskiej chwały, nie wypominając mu niczego, czym przedtem zawinił.
Z tego samego powodu owieczkę, która odeszła z Bożej owczarni i błąkała się po górach i wzgórzach, odnajduje dobry Pasterz. Nie łaje jej ani nie bije, lecz z powrotem przyprowadza do owczarni nie żałując trudu. Owszem, bierze ją na ramiona i w rozrzewniający sposób dołącza do reszty stada.
Dlatego Chrystus wołał: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię". I dalej: "Weźcie moje jarzmo na siebie", nazywając jarzmem przykazania bądź też życie inspirowane Ewangelią. A wielki ciężar pokuty, który wydaje się uciążliwy, określa jako lekki, mówiąc: "Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie".
Gdy zaś uczy o świętości Boga i Jego dobroci, mówi rozkazując: "Bądźcie święci, bądźcie doskonali, bądźcie miłosierni jak Ojciec wasz niebieski". "Odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone". I wreszcie: "Wszystko, cobyście chcieli, żeby ludzie wam czynili, i wy im czyńcie".