czwartek, 21 listopada 2013

:-)

czas do pracy...

    Czas wyruszyć znowu do pracy. Lubię swoją pracę ale nie zawsze jest ona łatwa  i przyjemna. Może dlatego, że mam do czynienia z drugim człowiekiem, który jest zupełnie inny, niż ja. Poza tym, jak każdy z nas, jest unikatowy z własnymi pragnieniami, marzeniami, bagażem doświadczeń i oczekiwaniami. Może też dlatego, że stawia przede mną ogromne wyzwanie, by zapomnieć o sobie i poświęcić się i ofiarować to, co we mnie dobre właśnie drugiemu człowiekowi.
   Pracuję z osobą, która jest niepełnosprawna. Ta osoba jest niewierząca. Stara się samodzielnie ogarnąć swoje emocje i krzyż, który niesie. Jest bardzo pogubiona i przepełniona złością, gniewem, beznadziejnością. Nie radzi sobie ze swoimi lękami, ze swoją chorobą, emocjami. 
    Chciałbym Was prosić o modlitwę w jej i mojej intencji. Powierzcie nas Panu Bogu, a wierzę, że On, który może wszystko, pomoże nam znaleźć właściwą drogę.
 

krok po kroku

    Chciałbym się dziś podzielić pewną historią, którą wyczytałem w książce ks. Olszewskiego "Bóg daje charyzmaty" (często cytowaną już na stronach bloga, zresztą mogę ją z powodzeniem polecić, jako lekturę na jesienne "nudne" wieczory).
    W telegraficznym skrócie: ks. Michał na prośbę dobrego znajomego, który jest "ważnym" politykiem, przyjeżdża do niego do domu, przed ważnym politycznie wydarzeniem, jest to czas po kampanii przed wyborami parlamentarnymi, by pomodlić się wspólnie i nad całą rodziną.
W domu przebywali także członkowie ochrony i ksiądz objął modlitwą także i te osoby, kładąc na ich głowy dłonie. 


    Potem jeden z ochroniarzy opowiedział szefowi, że poczuł jakieś mrowienie w palcach w trakcie tej modlitwy. Tego polityka trochę to zaciekawiło i opowiedział swoją historię. 
    Okazało się, że odkąd wyszedł z domu rodzinnego, przez dwadzieścia lat nie był w kościele. Miał dość skomplikowane życie. A kilka miesięcy temu jechał samochodem i pomyślał sobie: niby jestem katolikiem, a nigdy nie przeczytałem całego Pisma Świętego. Po pracy wszedł więc do sklepu, kupił Pismo Święte i zaczął sobie czytać. 


Po jakimś czasie przeczytał je całe. Potem pomyślał sobie tak: jestem katolikiem, przeczytałem Pismo Święte ale nigdy nie odmówiłem różańca. Poszedł do sklepu i kupił różaniec. 


Zapytał babcię pod sklepem, jak się odmawia tę modlitwę. Babcia mu wytłumaczyła, jak odmawiać minimalna wersję. Tak się modlił przez jakiś czas. Potem pomyślał sobie: co mi szkodzi wejść na chwilkę do kościoła? Tak tylko na pięć minut. No i wracając z pracy, wszedł do kościoła. Jeden dzień, drugi, trzeci. Któregoś dnia, kiedy był w kościele, wszedł ksiądz, aby odprawić mszę. On pomyślał: a co tam, zostanę. Po mszy świętej spotkał tego swojego ochroniarza, który mu opowiedział o mrówkach chodzących po plecach. 

    Dzisiaj ten człowiek żyje naprawdę fantastycznie. Na tyle, na ile może po tych wszystkich komplikacjach, robi wszystko, by być blisko Pana Boga. Nie spotkał księdza, ani papieża, anioł mu nie stanął przed oczami ale się nawrócił. Bóg działał bezpośrednio na jego serce, bez pośredników. Kroczek po kroku. To jest niesamowite. Dlatego, gdy znajdujemy się nawet przypadkowo na mszy świętej, możemy odzyskać wiarę w zmartwychwstałego Jezusa.