czwartek, 11 kwietnia 2013

Pustynia serca

    Nie wspominałem Ci o tym wcześniej. Mam pewnego znajomego. Spotkaliśmy się jakiś czas temu. Od tamtej pory często rozmawiamy. W międzyczasie poznaliśmy się dość dobrze. A znajomość przerodziła się w przyjaźń. Rozmawiamy o wszystkim, wymieniamy się spostrzeżeniami i bardzo często poruszamy tematy wiary i Boga. On ma właściwie takie samo podejście do sposobu życia i patrzenia na świat, jak ja. Różnimy się nieznacznie wiekiem, wykształceniem i sytuacją zawodową ale to nie przeszkadza nam, by dogadywać się na różnych płaszczyznach. 

     Wszystko było dobrze do wczoraj.
Wczoraj zadzwonił do mnie i powiedział, że jest na pustyni. 




Stało się to nagle i zupełnie nieoczekiwanie. Wiesz, on zmaga się z pewnym problemem ale do tej pory dość dzielnie stawał do walki. Bóg dawał mu siłę i wiarę. Nadzieję na to, że uda mu się wprowadzić ład do swojego życia, odkryć prawdę i pokonać cienie z przeszłości. Każdego dnia toczył kolejną bitwę, oddając swoje poświęcenie, często pot i ból, Panu. Wierząc, że Bóg wynagradza cierpliwych i wytrwałych. Z pomocą Ducha Świętego dbał o rozwój duchowy, świadomie podchodząc do  swoich słabości i wad. Rozmyślał nad życiem, rozważał swoją postawę względem Boga i drugiego człowieka. 

     I nagle cienie z przeszłości wróciły i przygniotły go. Przyszły z taką siłą, że nim się obejrzał, leżał na ziemi, nie mogąc się ruszyć. Dziwne jest to, że stało się to w momencie, kiedy wydawało mu się, że naprawdę buduje trwałą więź z Bogiem. W chwili, kiedy czuł Bożą obecność i siłę w Nim. Kiedy znowu mógł swobodnie oddychać i poruszać się we własnym wnętrzu. Wydarzyło się to w momencie, kiedy zaczął szczerze rozmawiać z Bogiem, kiedy potrafił wpatrywać się z miłością w Jego oblicze, kiedy głęboko przeżywał relację z Panem. Właśnie wtedy upadł i znalazł się na duchowej pustyni.

    Długo dziś rozmawialiśmy na ten temat i on opowiedział mi o wewnętrznej pustce, jaką teraz czuje ale wyobraź sobie, że stało się coś niesamowitego. Na tej pustyni serca, odczuwając kompletny brak Boga, nagle stanął w obliczu prawdy. Ona przyszła znikąd,  nagle, bez zapowiedzi. Zadał sobie bowiem pytanie, po co to wszystko. Idąc ulicą miasta, obserwował ludzi dookoła i uświadomił sobie, że oni żyją w zupełnie innym świecie, niż on w ciągu ostatnich lat. Kiedyś był taki, jak oni. Nie znaczy to, że jest teraz lepszy albo gorszy, po prostu zmieniły się wartości, priorytety, sposób postrzegania i myślenia. Poczuł się nagle tak obcy, jakby wrócił z odległej planety, z długiej podróży albo jakby wybudził się ze śpiączki.
I wtedy pojawiło się to pytanie, dlaczego postanowił iść za Chrystusem?

    Jego życie nie było proste. Chociaż pokaż mi kogoś, kto stwierdzi, że jego życie było łatwe i przyjemne. Jednak uwierz mi, Pan położył na jego barki naprawdę ciężki krzyż. Zmagając się ze swoim losem, zatracił granicę między prawdą, a fałszem. Póki nie poznał Boga, jego droga nierzadko była kręta i biegła stromo w górę. Brak wewnętrznej równowagi, punktu odniesienia i bałagan emocjonalny spowodował, że popełnił wiele błędów. Dopiero Bóg wprowadził ład i porządek do jego życia. No i nagle na tej pustyni zadał sobie pytanie, jak prawdziwa jest jego wiara i miłość do Boga? Czy naprawdę wszystko, co robił składał Panu, jako dar? Czy nie oszukiwał Jego i siebie? 

     Odpowiedzi sprawiły mu ból, ponieważ zrozumiał, że nie do końca był szczery. W Bogu szukał ucieczki od problemów, ukojenia bólu, licząc przy tym na „życzliwość” Boga. Jego intencje nie były do końca czyste. Podświadomie kierował się zamysłami swojego serca, a nie Bożą wolą. Z jednej strony naprawdę chciał „rzucić” przywiązanie do marności tego świata, zmieniać swoje serce, krocząc za Chrystusem, oddając swoje życie Bogu. Z drugiej jednak strony chciał, by przestało boleć, oczekiwał radości i szczęścia oraz tego, że Bóg widząc jego postawę, spełni jego pragnienie. 

     Nadal siedzi na pustyni, nie wiedząc za bardzo, co dalej. W którą stronę pójść, co zrobić.
Myślę o tym i wydaje mi się, że Bóg właśnie tego chciał. Pragnął oczyścić jego serce, pokazując mu pychę i zniekształconą prawdę. Bóg zmienia go i to boli. 



Nadal tkwi na pustyni. Jest kilka możliwości. Albo tam zostanie, użalając się nad sobą i płacząc albo kolejny dzień stanie do walki, a Bóg wspomoże go w jego wysiłku.

Szafelnia - Każdemu z was wyłupię prawe oko

Nadciągnął Nachasz Ammonita i oblegał miasto Jabesz w Gileadzie. Oznajmili Nachaszowi wszyscy mieszkańcy Jabesz: «Zawrzyj z nami przymierze, a będziemy ci służyć». Odrzekł im Nachasz Ammonita: «Zawrę z wami przymierze pod warunkiem, że każdemu z was wyłupię prawe oko: tak okryję hańbą całego Izraela». Na to starsi z Jabesz dali taką odpowiedź: «Zostaw nam siedem dni na rozesłanie posłów po całym kraju izraelskim. Jeśli nie znajdzie się nikt, kto nam pomoże, poddamy się tobie». Kiedy przybyli posłowie do Gibea, miasta Saula, i przedstawili te sprawy ludziom, podnieśli wszyscy głos i płakali. Ale właśnie Saul wracał za wołami z pola i pytał się: «Co się stało ludziom, że płaczą?» Opowiedziano mu sprawy mieszkańców Jabesz. Opanował wtedy Saula Duch Boży, gdy słuchał tych słów, i wpadł w wielki gniew. Wziął parę wołów, porąbał je i przez posłańców rozesłał po całej krainie Izraela z wyzwaniem: «Tak się postąpi z wołami każdego, kto nie wyruszy za Saulem i za Samuelem». Na cały lud padła bojaźń Pańska i wyruszyli jak jeden mąż. [Saul] dokonał ich przeglądu w Bezek i było trzysta tysięcy z Izraela i trzydzieści tysięcy z Judy. Powiedzieli więc do przybyłych posłańców: «Donieście mężom z Jabesz w Gileadzie: Jutro, gdy słońce będzie gorące, nadciągnie wam pomoc». Posłowie wrócili, a gdy oznajmili to mieszkańcom Jabesz, ci ucieszyli się.(1Sm11,1-9)



    Zaskoczę Cię, ponieważ tym razem będzie bardzo krótko. Taka szybka refleksja na podstawie powyższego tekstu.  
    Jeśli zawrzemy przymierze ze złym i będziemy mu służyć, on zniewoli nas, upokorzy i sprawi, że nie będziemy już potrafili patrzeć i właściwie oceniać. Jeżeli posłusznie zgodzimy się na jego warunki, staniemy się ślepymi więźniami.
    Kiedy przyjdzie zły, możemy usiąść i płakać. Możemy użalać się nad sobą i trwać w bezruchu, biernie przyglądając się, jak nas powoli wykorzystuje i niszczy. Albo możemy wpaść w gniew, złość ale taką, która zmotywuje nas do walki. Możemy stanąć do bitwy o nasze życie, honor i obronę tego wszystkiego w co wierzymy. Nie zapominając przy tym, że Bóg jest z nami, jest po naszej stronie i jeśli nie zwątpimy w Jego opiekę i pomoc, nie pozwoli nas skrzywdzić.

Izaak - on się uśmiecha


Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa.
(Św. Hieronim)

Niech zmartwychwstanie Bożego Syna będzie nadzieją dla wszystkich ludzi.
Nastało bowiem królestwo łaski, w którym Zbawiciel obdarza szczęściem.
(brewiarz)
 
Ja jestem krzewem winnym, wy latoroślami.
(J 15,5)

Wysławiam Cię, Panie, bo rozgniewałeś się na mnie. Lecz Twój gniew się uśmierzył i dałeś mi pociechę.
(Iz 12,1)
 
Uważajcie, aby w kimś z was nie było przewrotnego serca niewiary 
(Hbr 3, 12)

Natchnieni - blog Patryka - Ad­o­racja Naj­święt­szego Sa­kra­mentu

     Wygląda na to, że dziś idę trochę na łatwiznę i wykorzystuję spisane słowo innych osób. No może nie do koń­ca. Po prostu, kiedy czytam i znajduję coś ciekawego, od razu myślę o tym, by podyskutować z Tobą na ten temat. Wspólne dzielenie się wrażeniami sprawia więcej przyjemności. Poza tym to są naprawdę mądre i wartościowe rzeczy. Tym razem tekst z zaprzyjaź­nionego bloga – Patryka. Traktuje on o Adoracja Najświętszego Sakramentu.

 W miarę jak przy­zwy­cza­iłem się do ciem­ności i jak ta twarz wy­ła­niała się z mroku ni­czym biały krążek, wzra­stało we mnie po­czucie światła.
(Martą Robin)
  


Ad­o­racja Naj­święt­szego Sa­kra­mentu:
jest też prze­dłu­że­niem ko­munii świętej. Bardzo często chcemy prze­żywać ko­munię, do­świad­czać jej, tym­czasem za­zwy­czaj nic nie czu­jemy a je­dynie co czu­jemy, to oschłość. Bóg jednak oszczędza nas przed po­czu­ciem jego obec­ności gdyż — cy­tując z książki za­cy­to­wa­nego o. To­masza Kwie­cienia — „gdybym na­prawdę po­czuł, to zgi­nąłbym z nad­miaru”. 
 
Stopnie, etapy do­świad­czenia ad­o­racji opi­sane już są prze św. Jana od Krzyża i Te­resę Wielką a są to etapy ogo­ło­cenia z którym czło­wiek musi się skon­fron­tować. Co cie­kawe, to wła­śnie ad­o­racja przy­spiesza ten proces.

Pierwszy etap ad­o­racji to po prostu wejść w nią i po­zo­stać. Szczerba po­rów­nuje to do re­lacji dwóch osób, które chcą się po­znawać a miarę jak są blisko siebie aż po­jawia się miejsce na ciszę, która jest zna­kiem, że te osoby są na­prawdę bli­skie sobie. Ważné, by to prze­nieść na re­lację z Bo­giem. To jest ten czas, kiedy czło­wiek prze­ko­nuje się, że Bóg od­po­wiada na jego pra­gnienia i troszczy się o niego. Jest to ten etap w którym czło­wiek kształ­tuje w sobie praw­dziwy obraz Boga miłującego.

W tym etapie ważna jest bier­ność. Czło­wiek po­wi­nien po­zwolić się ko­chać Bogu, przyj­mować Jego mi­łość, trzeba sobie uświa­domić, że to Bóg pierwszy wy­szedł nam na spo­tkanie, że my nawet w małym stopniu nie je­steśmy w stanie ko­chać Jego jak On nas.

Za­zwy­czaj wtedy po­jawia się pro­blem z my­ślami. Oka­zuje się, że coraz ciężej nam wy­trzymać nawet kilka minut na ad­o­racji, że nie do­zna­jemy wznio­słych uczuć a myśli wę­drują w inne dzie­dziny na­szego życia. Jest to ty­powy etap na mo­dli­twie w którym łatwo się znie­chęcić a jeśli trwamy, to dla­tego, że pa­mię­tamy, że czegoś prze­cież do­świad­czy­liśmy, wiemy, że prze­cież Bóg nas kocha.



Je­żeli czło­wiek przej­dzie ten etap, po ja­kimś czasie spo­strzeże ra­dość na skutek in­nego sku­pienia, które św. Te­resa z Avila na­zywa nad­przy­ro­dzonym. Jest to sku­pienie we­wnętrzne w którym czło­wie­kowi nie prze­szka­dzają już na­tar­czywe myśli, ani nie prze­szkadza trwanie w ciszy.

Ten etap przy­go­to­wuje do ko­lej­nego jakim jest od­pocz­nienie. Dusza wtedy jest spo­kojna, bo do­znaje nad­przy­ro­dzo­nych po­ciech a ból spra­wiają je­dynie nasze mo­ralne upadki.
Tak do­cho­dzimy do mo­dlitwy w duchu, co oznacza, że za­czy­namy „mo­dlić się nie­ustannie”. Do­świad­czamy, po­zna­jemy, do­zna­jemy mi­łości oso­bowej i ni­czego więcej już nie pra­gniemy.

Natchnieni - s. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego

    Tym razem chcę Ci pokazać pewien artykuł s. Marii od Jezusa Ukrzyżowanego, który właśnie przeczytałem i bardzo mi się spodobał. Pewnie po części dlatego, że odzwierciedla moje odczucia i zmagania. Rzuć okiem, ponieważ wydaje mi się, że to jest problem, z którym zmaga się większość z nas. Później powiesz mi, co o tym sądzisz.


Przyszło mi do głowy, że Bóg ukrywa przed nami swoją miłość w pewnym dość określonym celu. Z pewnością wielu z nas doświadcza oschłości np. podczas przyjmowania Komunii świętej. Niejednego boli serce: oto „najbardziej uroczysta chwila w życiu”, jak o niej pisała św. Siostra Faustyna, a tu… nic. Głucha cisza. Żadnych wzniosłych uczuć, żadnych szczególnych poruszeń serca. Pewnego razu, gdy tak właśnie było ze mną, pomyślałam sobie: „Gdybym mogła Cię usłyszeć! Gdybym mogła usłyszeć: „Tęskniłem za tobą…” 

To jedno by wystarczyło, bym rzuciła się dla Ciebie w przepaść… Gdyby tylko tak powiedział!” Tak myślałam: gdyby mógł, gdyby chciał powiedzieć mi wyraźnie, że kocha, że czeka…- nie było by rzeczy, której nie zrobiłabym, by tę miłość zatrzymać, ukochać, odwzajemnić… Czy można się dziwić świętym, że daliby się pokroić i rozszarpać na kawałki dla tej Miłości? Każdy by dla niej oszalał…

I nagle zapaliło się małe światełko: gdyby mi Jezus teraz ukazał swoją miłość bez zasłon, taką jaka jest, ja bym Go nie pokochała – ja bym się od Niego UZALEŻNIŁA. To jest pewne, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W stanie, w jakim jestem: nieuporządkowania, egoizmu, pychy i innych słabości natury i charakteru, nie mogłabym pokochać Go w sposób dojrzały, dla Niego samego. Kochałabym to, co dla MNIE znaczy, ze względu na to, co MI daje. To było odkrycie kopernikańskie! Zrozumiałam, że dlatego Jezus objawia mi swoją miłość za pośrednictwem wiary: przez modlitwę, Słowo Boże, sakramenty, miłość innych ludzi. Dopóki człowiek pozostaje niewolnikiem swojego egoizmu, wiara ma za zadanie oczyszczać jego serce. Gdy przemieni się ono dostatecznie, wiara nadal będzie w nim przebywać, ale będzie miała wówczas charakter jednoczący – nie będzie odczuwana jako przeszkoda w komunikacji, ale jako najdoskonalszy na ziemi środek dialogu z Bogiem. Ale to potem.

Hm. Nie wpadłabym na to… Pan nie chce, bym była uzależniona. Nawet od Jego miłości. Chce mnie mieć wolną. Jego miłość pozostawia mnie doskonale wolną… Wolność to cud i dar Bożej miłości. My jednak po grzechu przyzwyczajeni jesteśmy do bycia niewolnikami. Czasem się nawet sami tego domagamy, jak widać…