Wszystko było dobrze do wczoraj.
Wczoraj zadzwonił do mnie i powiedział, że jest na pustyni.
Stało się to nagle i zupełnie nieoczekiwanie. Wiesz, on zmaga się z pewnym problemem ale do tej pory dość dzielnie stawał do walki. Bóg dawał mu siłę i wiarę. Nadzieję na to, że uda mu się wprowadzić ład do swojego życia, odkryć prawdę i pokonać cienie z przeszłości. Każdego dnia toczył kolejną bitwę, oddając swoje poświęcenie, często pot i ból, Panu. Wierząc, że Bóg wynagradza cierpliwych i wytrwałych. Z pomocą Ducha Świętego dbał o rozwój duchowy, świadomie podchodząc do swoich słabości i wad. Rozmyślał nad życiem, rozważał swoją postawę względem Boga i drugiego człowieka.
I nagle cienie z przeszłości wróciły i przygniotły go. Przyszły z taką siłą, że nim się obejrzał, leżał na ziemi, nie mogąc się ruszyć. Dziwne jest to, że stało się to w momencie, kiedy wydawało mu się, że naprawdę buduje trwałą więź z Bogiem. W chwili, kiedy czuł Bożą obecność i siłę w Nim. Kiedy znowu mógł swobodnie oddychać i poruszać się we własnym wnętrzu. Wydarzyło się to w momencie, kiedy zaczął szczerze rozmawiać z Bogiem, kiedy potrafił wpatrywać się z miłością w Jego oblicze, kiedy głęboko przeżywał relację z Panem. Właśnie wtedy upadł i znalazł się na duchowej pustyni.
Długo dziś rozmawialiśmy na ten temat i on opowiedział mi o
wewnętrznej pustce, jaką teraz czuje ale wyobraź sobie, że stało się coś
niesamowitego. Na tej pustyni serca, odczuwając kompletny brak Boga, nagle
stanął w obliczu prawdy. Ona przyszła znikąd,
nagle, bez zapowiedzi. Zadał sobie bowiem pytanie, po co to wszystko.
Idąc ulicą miasta, obserwował ludzi dookoła i uświadomił sobie, że oni żyją w
zupełnie innym świecie, niż on w ciągu ostatnich lat. Kiedyś był taki, jak oni.
Nie znaczy to, że jest teraz lepszy albo gorszy, po prostu zmieniły się
wartości, priorytety, sposób postrzegania i myślenia. Poczuł się nagle tak
obcy, jakby wrócił z odległej planety, z długiej podróży albo jakby wybudził
się ze śpiączki.
I wtedy pojawiło się to pytanie, dlaczego postanowił iść za Chrystusem?
I wtedy pojawiło się to pytanie, dlaczego postanowił iść za Chrystusem?
Jego życie nie było proste. Chociaż pokaż mi kogoś, kto
stwierdzi, że jego życie było łatwe i przyjemne. Jednak uwierz mi, Pan położył
na jego barki naprawdę ciężki krzyż. Zmagając się ze swoim losem, zatracił granicę
między prawdą, a fałszem. Póki nie poznał Boga, jego droga nierzadko była kręta
i biegła stromo w górę. Brak wewnętrznej równowagi, punktu odniesienia i
bałagan emocjonalny spowodował, że popełnił wiele błędów. Dopiero Bóg
wprowadził ład i porządek do jego życia. No i nagle na tej pustyni zadał sobie
pytanie, jak prawdziwa jest jego wiara i miłość do Boga? Czy naprawdę wszystko,
co robił składał Panu, jako dar? Czy nie oszukiwał Jego i siebie?
Nadal siedzi na pustyni, nie wiedząc za bardzo, co dalej. W którą stronę pójść, co zrobić.
Myślę o tym i wydaje mi się, że Bóg właśnie tego chciał. Pragnął oczyścić jego serce, pokazując mu pychę i zniekształconą prawdę. Bóg zmienia go i to boli.
Nadal tkwi na pustyni. Jest kilka możliwości. Albo tam zostanie, użalając się nad sobą i płacząc albo kolejny dzień stanie do walki, a Bóg wspomoże go w jego wysiłku.