sobota, 30 marca 2013

Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie



"Nikt nie ma większej miłości od tego, kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15,13)

     Jezus oddał dobrowolnie swoje życie z miłości do nas. Bez słowa skargi i żalu pozwolił się prowadzić, jak baranka na śmierć. Wystarczyło przecież tylko słowo, a rzesze Aniołów przybyłyby mu na pomoc. 

„Aniołom swoim rozkazał o tobie, aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich” (Ps 9, 11)

    Chrystus był posłuszny, aż do śmierci. Złożył ofiarę z siebie samego, wytrwał, aż się nie wypełniło. To w jakiś sposób przypomina mi historię, kiedy to Abraham został przez Boga wystawiony na próbę.


A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» -  powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę».  Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was». Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili.
Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» - zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?» Abraham odpowiedział: «Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój». I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie, Abrahamie!» A on rzekł: «Oto jestem». [Anioł] powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna». (Rdz 22, 1-12)

    Pan Bóg wystawił Abrahama na ciężką próbę. Jak mówi pismo, Abraham miał zabrać swojego upragnionego syna na górę Moria  i tam złożyć w ofierze Panu Bogu. Wydaje się dość okrutne ale przyjrzyjmy się temu bliżej.
     Izaak był ukochanym synem, długo oczekiwanym, przyszedł na świat, kiedy Abraham miał 100 lat. Izaak był symbolem obietnicy, jaką złożył Bóg, mówiąc, że potomstwo Abrahama będzie tak liczne, jak ilość gwiazd na niebie. Sługa Boży uwierzył na początku w tą obietnicę ale czy wytrwał?
     Przez wszystkie lata zawsze był posłuszny Panu i wykonywał wszystkie Jego polecenia. Jednak lata mijały, a żona Abrahama nie zachodziła w ciążę. Abraham wziął sobie wtedy drugą żonę Hagar. Po raz pierwszy okazał brak zaufania. Pewnie dlatego Pan wystawił go na próbę.
     Miał złożyć swojego syna w ofierze. Przed wyruszeniem na górę Moria miał wystarczająco dużo czasu na rozmyślania. O czym myślał? Sara, jego żona umiłowała Izaaka, jego śmierć złamie jej serce. Zastanawiał się, czy powiedzieć jej o Bożej woli. Bał się jednak, że jej miłość macierzyńska jest silniejsza od pragnienia posłuszeństwa i wypełniania słowa Pana. Bardzo chciał podzielić się z nią tym brzemieniem, dużo łatwiej byłoby nieść ten ciężar we dwójkę. Zdecydował się jednak milczeć. 


    Abraham przypomniał sobie obietnicę Boga i to, że jego potomstwo będzie liczne. Jak miało się to wypełnić, jeśli zabije swojego pierworodnego? Jego serce i dusza cierpiały okrutnie. Na pewno modlił się nieustannie. Zapewne targały nim wątpliwości, czy dobrze zrozumiał nakaz Pana. Wyglądał Aniołów, którzy wybawiliby go z tego bólu, mówiąc, że Pan zmienił swoją wolę.
    Kiedy wyruszył z Izaakiem patrzył na ukochanego syna. Trudno wyobrazić sobie, co czuł. Bezradność, rozpacz, zagubienie i znowu wątpliwości. Przecież Bóg obiecał mu, że jego potomkowie pochodzić będą od Izaaka ale wyraźnie usłyszał: Weź swojego syna, jedynaka... Słyszał słowa ale nie zachwiał się w swojej obietnicy. Zły krążył wokół niego i kusił go mówiąc, że przecież Bóg nakazał mu nie zabijać. Modlił się o pomoc i mądrość. Wtedy trzeciego dnia ujrzał jasny obłok nad górą Moria i zrozumiał, że taka jest wola Boga.
     Tym razem, choć próba była trudniejsza, nie zachwiał się, nie stracił ufności. Choć bardzo wolno zbierał się do wykonania dzieła. Wierząc, że ta sama siła, która dała mu syna, może go wzbudzić nawet z popiołu. Pan dał mu syna w swoim miłosierdziu i łaskawości i może go również zabrać. 
    Pozostaje bardzo ważne pytanie. Abraham nie powiedział Sarze prawdy, ponieważ obawiał się, że jej wiara może nie wystarczyć. Ale czy zastanawiał się nad reakcją swojego syna? Czy już wtedy, gdy Izaak zapytał ojca: "Oto ogień i drwa, a gdzie jest jagnię na całopalenie" zrodziło się w sercu syna podejrzenie? Izaak był w takim wieku, że mógłby stawić opór ojcu, mógłby się nie zgodzić i uciec. Stało się inaczej.
    W jaki sposób można ukochanemu synowi przekazać taką wiadomość. Czy Abraham mówił o swojej miłości? Czy zapewniał o mocy Pana, która jest wszechmocna? Czy wspomniał o obietnicy, według której Izaak miał być ojcem całego narodu? 
    Co czuł Izaak, gdy słuchał słów ojca? Może w pierwszej chwili zdziwienie, niedowierzanie, panikę? Jednak wiara Izaaka była równie mocna, jak Abrahama. Syn nie uciekł, nie miał takiego zamiaru. Wręcz przeciwnie oddał się z ufnością rękom swojego ojca wierzą także w miłosierdzie Pana Boga.
    Nie potrafię wyobrazić sobie tych ostatnich momentów. Czy Abraham uścisnął syna? Łzy płynęły mu na pewno po policzkach. I kiedy ściskając mocno nóż w ręku, miał zadać śmierć swojemu ukochanemu synowi, nagle pojawił się Anioł z cudowną wiadomością. 


    Abraham dochował wierności Bogu, wykazał się niezachwianą ufnością i za to Pan go wynagrodził i dotrzymał swojej obietnicy. Mimo wszystko należy pamiętać, że Abraham był gotów wykonać nakaz Boga i złożyć ofiarę z najcenniejszego skarbu
    Bóg złożył największą ofiarę, oddając życie swojego ukochanego Syna, po to, by inni mogli żyć. Posłał Jezusa na męczeńską śmierć na krzyżu i żaden Anioł nie zjawił się z dobrą nowiną. Jak często o tym zapominamy. Przywiązując wagę do przyziemnych rzeczy, nie szanując Boga, lekceważąc Jego przymierze.  Brak nam samozaparcia, wytrwałości, poświęcenia. A przecież Boża miłość jest cenniejsza, niż wszelkie bogactwa i zaszczyty.
Bez niej jesteśmy puści i biedni. 

Klęcząc przed grobem Jezusa


    Klęcząc przed grobem Jezusa uświadomiłem sobie Jego brak i pustkę. Przypomniałem sobie dzień, kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy. Święta Wielkanocne są dla mnie szczególne. Nie mówię jednak tylko o ich ogromnym znaczeniu dla Kościoła i całej katolickiej rodziny. Te dni są dla mnie ważne, ponieważ właśnie w okresie Wielkiego Postu Pan Jezus zawołał mnie po imieniu i przygarnął do siebie. Miało to miejsce kilka lat temu. Przed tym pierwszym spotkaniem nie było Go w moim życiu. Był martwy, a w moim sercu było pusto, szukałem szczęścia i prawdy po omacku, do momentu, kiedy Jezus chwycił moją rękę. Wtedy to Chrystus pojawił się w moim sercu i dał mi nowe życie. Poukładał wszystko i wskazał kierunek w którym mam iść.

     Klęcząc przed Jego grobem myślałem o Jezusie, o Jego śmierci i o tym, że przez chwilę nie ma Go z nami. Dla mnie to ważne uczucie, ponieważ przypomina mi, jak bardzo powinienem być wdzięczny za to, co dla mnie zrobił. Żyłem w ciemnościach, w zagubieniu, czując, że czegoś mi brakuje, czując tą palącą pustkę w sercu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, póki Jezus nie zmartwychwstał i nie przyszedł do mnie.

     Klęcząc przed grobem Jezusa zastanawiam się, gdzie teraz jest. Patrzę na Jego martwe ciało ale wiem, że Jego Dusza jest gdzieś indziej. Myślę, że Pan Jezus bardzo ciężko teraz walczy za nas. W brewiarzu jest napisane, że zstąpił do krainy umarłych, aby uwolnić z więzienia śmierci sprawiedliwych, którzy od początku świata byli tam zatrzymani.

     Klęczę przed grobem Chrystusa i tęsknię za Nim. Czekam na tą chwilę, kiedy znowu do mnie przyjdzie.
 

Pod krzyżem



Panie mój,
nawet wisząc na krzyżu w wielkim cierpieniu,
martwiłeś się o tych, którzy Ci byli bliscy.
Modliłeś się z całego serca za każdego,
kto Cię osądził, kto się pastwił nad Tobą i skazał na śmierć.
Podnoszę głowę i spoglądam na Ciebie,
Twoje oczy skierowane są w moja stronę.
Znasz mnie najlepiej,
znasz moją wiarę,
rozpoznajesz moją niepewność,
moją miłość i moje słabości,
moje chęci i momenty, kiedy zawiodłem.
Twój wzrok sprawia, że ogarnia mnie wstyd
ale równocześnie daje mi pociechę.
On mobilizuje mnie do działania,
jest wyzwaniem do tego, by świadomie żyć obok Ciebie
by poprzez słowa i czyny dawać świadectwo Twojej miłości.
Tobie niech będzie wieczna cześć i chwała.



Pod krzyżem
Golgota: śmierć w męczarniach, rozwiane nadzieje, głęboka bezradność.

A jednak mimo tego w powietrzu unoszą się spokój i światło, które rozpraszają mrok śmierci.

Wyczuć można wzrok, który sięga dalej i głębiej.
Rodzi się uczucie i pewność,

że to nie jest koniec…

Czym jest krzyż w moim życiu?
  • Gdzie trafiam na nieprzekroczone granice, które sprawiają mi ból?
  • Co jest dla mnie trudne do zniesienia, zaakceptowania?
  • Co mi się nie udało, co mnie pokonało, kiedy zawiodłem i dlaczego: był to wynik moich decyzji i czy raczej były to czynniki zewnętrzne?
Czy potrafię zauważyć potrzeby i cierpienie innych ludzi?
  • Czy jest ktoś, kto mnie potrzebuje?
  • Czy potrafię słuchać, być z kimś, dawać poczucie bliskości i bezpieczeństwa?
  • Czy jestem w stanie nieść pomoc?

Jakie miejsce zajmuję pod krzyżem Jezusa?

  • Czy jestem wśród tych, których wiara jest tak silna, że nic nie jest w stanie jej zagrozić?
  • Czy jestem wśród tych, dla których losy innych są ważniejsze, niż dobro własne?
  • Czy jestem wśród tych, którzy w Jezusie widzą Zbawiciela? 
  • Czy jestem wśród tych, którym wiara daje siłę przezwyciężyć własne słabości i lęki?
  • Czy może  wśród tych, którzy szukają tylko własnych korzyści?
  • Czy może  wśród tych, którzy patrzą ale nie widzą, słyszą ale nie rozumieją?
  • Czy może wśród tych, którzy wcale nie przyszli?