wtorek, 14 maja 2013

Praca jest także formą modlitwy

    Uwierz mi, dzisiejszy dzień był ciężki ale wypełniony pozytywnymi wrażeniami i emocjami. Mówiłem Ci już, że mnisi wcześnie wstają i byłem na to przygotowany ale mimo tego okropnie trudno było zwlec się z łóżka o 5.00 rano. Zwłaszcza, jak pomyślałem sobie, ze przecież mam urlop. Na szczęście po kilku minutach humor mi się poprawił i z ogromna ciekawością pognałem na poranne modlitwy. Dzisiaj był wyjątkowy dzień. Tak zwany dzień pustyni. Co oznacza kilka dodatkowych modlitw ale przede wszystkim milczenie (jakby było go mało), ograniczenie kontaktów międzyludzkich, brak wyjazdów poza teren i kilka innych rzeczy. Dla mnie oprócz zwiększonego skupienia ten dzień przebiegł pod znakiem porządnej i intensywnej pracy. 
     Już po przyjeździe zgłosiłem chęć włączenia się w życie zakonu bez wymigiwania się oczywiście od obowiązków. Został mi przydzielony brat Albert, który zajmuje się ogrodem (i chwała Bogu). Pogoda dopisuje, dlatego aż miło było zająć się porządkami na świeżym powietrzu. Dostało mi się, jak to powiedział brat Albert, bardzo odpowiedzialne zajęcie. Swoją drogą pewnie jakąkolwiek pracę bym nie dostał, byłaby ona "niezmiernie odpowiedzialna". To określenie motywuje. Sama się możesz przekonać.
    Ale do rzeczy dostałem spory kawałek ziemi pod wiatą, który był strasznie zapuszczony i miałem go uporządkować i przygotować na miejsce składania drewna. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia przed rozpoczęciem pracy. Mogłabyś wtedy podziwiać efekt. Musisz mi uwierzyć, że sam jestem z  siebie dumny, ponieważ takiego bałaganu juz dawno nie widziałem. Worki plastikowe, papierowe po cemencie, puszki (a tutejsi mnisi wyglądają tak niewinnie - żartuję, do tego opactwa często przyjeżdżają grupy młodzieży na rekolekcje...). Druty, kable, spleśniałe krzesła i pełno pokrzyw i chwastów. A oto stan po moim wkroczeniu do akcji.


     Później musiałem załadować dwie przyczepki drewna i zwieźć na nowo przygotowane miejsce. Niestety widziałem zawód na twarzy brata Alberta, kiedy mu oznajmiłem, że nie umiem jeździć traktorem. Powiedziałem mu, że jestem chłopak z miasta ale obiecał mnie jutro nauczyć. 


    Na szczęście zrzucanie drewna jest łatwiejsze i mniej czasochłonne.


    Na koniec usłyszałem od brata Alberta te oto słowa: zuch... za dwa lata będziesz harcerz.
I tak wyglądała moja dzisiejsza praca. Zapomniałem Ci opowiedzieć o ślimakach, których było na potęgę. Nie mogłem się opędzić, a że idę śladami św. Franciszka i szanuję każdą żywą istotę, ostrożnie i pieczołowicie odkładałem każdego ślimaka na pobliską trawę i wiesz co...? Te małe dranie cały czas wracały, jak bumerangi. Na szczęście szło im bardzo powoli, dlatego dawałem radę ale dołożyły mi trochę dodatkowej pracy. A poza tym były naprawę ogromne. Pomyślałem, że gdzie jest Bóg, tam jest obfitość i bogactwo.


    I żebyś tylko nie pomyślała, że leniuchowałem duchowo! Nic podobnego. Rozmowy z Panem były bardzo owocne. I tym pozytywnym akcentem kończę kolejną dawkę emocji i wrażeń z opactwa Benedyktynów ale obiecuję coś jeszcze napisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz