W czasie rekolekcji wędrowaliśmy
ze św. Janem i św. Piotrem po Beskidach. Studiując poszczególne
teksty ewangelii i listów św. Jana i listów św. Piotra,
wchłanialiśmy piękno gór i to prawda, że będąc tak wysoko,
wspinając się na szczyt jest się naprawdę bliżej Pana.
Człowiek
czuje się taki bezradny i malutki. Poza tym łatwo uświadomić
sobie, jak niesamowicie piękny świat stworzył nam Bóg.
Ojcowie Marek i Krzysztof
przygotowali nam dodatkowo ciekawe niespodzianki i odwiedzaliśmy
niesamowite miejsca, takie perełki, małe kapliczki, kościoły,
święte miejsca. Stojąc w tych miejscach czuło się zapach
historii, smak ludzkich losów i delikatną ale wszechmocną obecność
Boga.
Pewnego dnia odwiedziliśmy
niewielki kościół pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbe w
Ciścu (nie mylić z czyśćcem).
Tam spotkaliśmy ks. Nowobilskiego,
który opowiedział nam niesamowitą historię powstania tego
kościoła.
Otóż na początku lat
siedemdziesiątych mieszkańcom wsi Ciściec coraz bardziej
doskwierał brak miejsca, gdzie mogliby się zbierać na modlitwy.
Nie było nawet kaplicy. Postanowiono w końcu takie miejsce
zorganizować. W związku z tym, że owe czasy nie sprzyjały takim
inwestycjom (służby bezpieczeństwa skutecznie utrudniały
powstawanie kościołów), początkowo próbowano zaadoptować
nieużywaną już od dawna piekarnię ale po bliższych oględzinach,
okazało się, że budynek nie spełnia wymogów. W związku z tym
zdecydowano się wystąpić o pozwolenie wybudowania domu
dwurodzinnego, ponieważ nie było mowy otrzymania zezwolenia na
wybudowanie kościoła. Tylko w taki sposób można było obejść
zakazy „z góry” i oszukać urzędników partii.
(oryginalne zdjęcia z placu budowy rok 1972 - Ciściec)
W owym czasie ks. Nowobilski
przebywał na rekolekcjach, gdzie „przez przypadek” dowiedział
się o księdzu, który kilka miesięcy wcześniej wybudował w
swojej parafii kaplicę w ciągu 24 godzin. Istniał bowiem przepis,
który mówił, że budynek, który powstanie w takim czasie, nie
wolno zburzyć.
To samo postanowiono dokonać w
Ciścu. Zaplanowano rozpoczęcie budowy na ostatnią sobotę
października. Tylko małe grono wtajemniczonych osób wiedziało o
tym terminie. Niestety, znowu w jakiś sposób, służby bezpieczeństwa
dowiedziały się o planach i po raz kolejny rozpoczęły się
aresztowania i przesłuchania. Budowę odwołano. Ale nie na długo.
Tydzień później w niedzielny poranek, naprawdę niewielka grupa
ludzi, zaczęła budzić mieszkańców wioski i zwoływać na rzekomo
mająca się odbyć mszę. Kiedy ludzie zeszli się na miejsce
okazało się, że po mszy trzeba zakasać rękawy i wziąć się do
budowy.
Wielu zabrało się do pracy w odświętnych strojach, tak,
jak przyszli na mszę. A później wszystko działo się
błyskawicznie. Po kilku godzinach pojawiły się służby
bezpieczeństwa i wszelkimi środkami starano się przerwać prace.
Wyłączono nawet prąd we wsi i mieszkańcy pracowali przy świetle
palących się dookoła opon.
Faktycznie kaplica stanęła po 24
godzinach i choć fachowcy twierdzili, że nie ma prawa ustać i że
lada moment musi runąć, dzięki opiece Bożej, nie doszło do żadnej
tragedii. Nawet władze na chwilę ucichły, ponieważ po cichu na to
liczyły, że budynek runie i pociągnie za sobą ofiary, co będzie
pretekstem do aresztowań i szybkiego załatwienia problemu.
Należy wspomnieć także o tym, że
mieszkańców i całą inwestycję w dużym stopniu wspierał i
ochraniał Karol Wojtyła, który wtedy był kardynałem, bez jego
pomocy byłoby jeszcze trudniej.
To nie był koniec wojny ze
służbami bezpieczeństwa. Wioska przez całe następne dwa lata,
dzień i noc, musiała pilnować kaplicy. Rozpisano dyżury, dopiero
po tym czasie, kiedy Karol Wojtyła poświecił kaplicę, władze
dały za wygraną i odpuściły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz