Co wiemy o chrześcijaństwie?
W pewnej książeczce znalazłem taką opowieść:
W
Indiach zapytano kilkoro dzieci — z których część była hinduistami, a
część chrześcijanami — o to, gdzie jest ich Bóg. Dzieci chrześcijańskie
wskazały na niebo, natomiast dzieci hinduistyczne wskazały na swoje
serca.W hinduizmie bowiem — mówi autorka tej książeczki — Bóg nie
jest daleki, gdzieś wysoko w chmurach, lecz w sercu człowieka i każdy
może Go tam znaleźć; każdy może wejść w siebie i poznać prawdę, poznać
swojego Boga.
Może to i ładne opowiadanie, ale ja mówiąc o
Bogu, w którego wierzę, nie wskazuję na niebo. Nie tam bowiem mieszka —
czy raczej: objawia się — Bóg.
Gdybym chciał pokazać Boga, wskazałbym
na twarz drugiego człowieka, albowiem Słowo zamieszkało między nami,
Słowo stało się ciałem.
«Między» oznacza coś bardzo specyficznego;
oznacza coś, co się dzieje tylko w tej — nazwijmy to — przestrzeni,
którą zamieszkujemy jako ludzie, czyli w przestrzeni między-ludzkiej, w
przestrzeni między twoją i moją twarzą.
To właśnie
znaczy, że Bóg stał się człowiekiem; On nie udaje człowieka, nie
przyszedł przebrany za człowieka. On naprawdę stał się jednym z nas,
zamieszkał między nami.
Ale jakie jest to zamieszkanie? Co dzieje się w przestrzeni od momentu, gdy zamieszka w niej Bóg?
Trzeba uświadomić sobie niezwykłość chrześcijaństwa oraz to, że nie jest ono rozumiane. Podejrzewam, że niejeden chrześcijanin, zapytany o to, gdzie jest jego
Bóg, odpowiedziałby, że jest On gdzieś wysoko w niebie.
Co my wiemy o chrześcijaństwie?
Czy mamy świadomość jego niezwykłości, oryginalności?
Chrześcijaństwo jest niezwykłe przez to, że
Bóg odpowiedział na wołanie człowieka w sposób, którego człowiek nie
mógł wymyślić ani przeczuć.
Nawet ci, którzy byli przez Boga przygotowywani, spodziewali się czegoś zupełnie innego.
Bóg, kiedy przychodzi, zawsze zaskakuje, zawsze jest inny.
Spróbujmy jednak najpierw opisać, jaka jest ta przestrzeń, w której Słowo staje się ciałem, aby zamieszkać między nami.
W jaką przestrzeń wkroczył Bóg?
Co nią rządzi?
Kto w niej panuje?
Przyjrzyjmy się, jak ona wygląda wtedy, gdy jeszcze nie ma w niej Pana, jak wygląda, zanim On w nią wkracza.
Człowiekiem rządzi potrzeba: potrzeba zachowania siebie, potrzeba zachowania bezpieczeństwa.
Człowiek
jest przy tym zachłanny. Nieustannie walczy o to, żeby jak najwięcej
zagarnąć, żeby jak najwięcej mieć — by nad tym panować.
Człowiek nieustannie jest czymś zajęty, nieustannie jest zagoniony.
Bardzo lubi, gdy ktoś jest mu poddany, gdy może wydawać rozkazy.
Bardzo lubi być aktywny, bardzo lubi zajmować się ciągle czymś nowym.
Ostatnio
wymyślił nawet «genialne» powiedzenie: zarządzanie zasobami ludzkimi.
Niech Pan Bóg daruje tym, którzy to wymyślili, i oby nie zaczął nimi
zarządzać jak zasobami ludzkimi.
Człowiek chce zawładnąć rzeczywistością, ale to dążenie do władzy wynika nie z poczucia potęgi czy mocy, ale z lęku.
Człowiek chce zbudować sobie bezpieczny, dobry świat.
To
nie jest dobre, ponieważ człowiek dążący tylko do tego, żeby
zrealizować swoje potrzeby, nie wykracza poza siebie, stale się
oszukuje.
Oszukuje się także wtedy, gdy kontaktuje się z innymi ludźmi.
Zawsze
bowiem stara się zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa i władzy, na
przykład poprzez nieustanne próby zyskania akceptacji w oczach innych
ludzi.
Nie chce on prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem, nie chce spotkać się z nim naprawdę, z odsłoniętą twarzą.
Człowiek,
który dąży tylko do tego, żeby zrealizować swoje potrzeby, kokietuje
innych, stara się im przypodobać — bo bardzo pragnie, aby go
zaakceptowano.
Czuje bowiem w sobie ogromną pustkę.
Jakże często to dążenie do akceptacji bierzemy za miłość! I jakże często mylimy się właśnie w relacjach miłosnych!
W
takiej relacji bowiem jeden człowiek staje się dla drugiego człowieka
przedmiotem, od którego oczekuje przede wszystkim akceptacji, spojrzenia
pełnego uwielbienia, a nie tego, co naprawdę jest ważne i wielkie.
W miłości, w której oczekuje się tylko tego, aby być akceptowanym, nie ma prawdziwego spotkania między ludźmi.
W
takiej miłości drugi człowiek często traktowany jest jak rzecz; jeden
bowiem chce rozbroić drugiego, żeby nie był dlań niebezpieczny, żeby nie
wkraczał na pole jego działania, na pole jego władania, żeby go nie
niepokoił.
Może nawet starać się go wyeliminować.
Zachariasz
Lud
Pierwszego Przymierza wierzył, iż przed Mesjaszem przyjdzie Eliasz —
wielki prorok, który został zabrany do nieba w wozie ognistym.
Miał on przyjść prostować drogi Pańskie, drogi dla Pana.
Dziś
wiemy, że tym Eliaszem był Jan Chrzciciel — dziecię rodziców (Elżbiety i
Zachariasza) w pełni gotowych do tego, aby odpowiedzieć na każde Boże
wezwanie.
A jednak tak bardzo oddany Bogu mąż, jakim był Zachariasz, nie był w stanie pojąć Niepojmowalnego.
Myślał on bowiem trzeźwo i nie mógł pojąć, w jaki sposób wiekowy już mężczyzna wraz z sędziwą małżonką mogą stać się rodzicami.
To, co Boże, przychodzi do nas zawsze jako niepojęte.
I
dlatego Bóg chce, abyśmy Mu zawierzyli; abyśmy zawierzyli, że jeżeli
pójdziemy za słowem, które usłyszymy, jeżeli będziemy mu posłuszni, to
zobaczymy jego skuteczność, jego moc.
Bóg przychodzi zawsze inaczej niż się spodziewamy; w sposób, który w pierwszej chwili nader trudno jest zrozumieć.
Należałoby postawić sobie pytania:
Czy jestem gotowy na to, że Pan przyjdzie w taki sposób, jakiego się nie spodziewam?
Czy jestem gotów zawierzyć, gdy stanie przede mną Boży posłaniec i powierzy mi jakieś zadanie?
Czy
potrafię uwierzyć, że jestem w stanie wykonać to, co przerasta moje
siły, jeśli tylko będę posłuszny i przyjmę to, co się wydarzyło i co ma
się wydarzyć?
Bóg nie jest spełnieniem naszych potrzeb.
Bóg budzi w nas pragnienia otwarte na nieskończoność, bo to właśnie Nieskończony stał się małym Dziecięciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz