Muszę Ci opowiedzieć o zabawnej sytuacji, która mi się wczoraj zdarzyła. Najpierw kilka słów o głównym bohaterze.
Od kilkunastu miesięcy zajmuję się zawodowo Stephanem. To młody mężczyzna, który urodził się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Niedotlenienie mózgu, które wystąpiło podczas porodu spowodowało trwałe zmiany i uszkodzenia tkanki mózgowej. W związku z czym Stephan nie rozwijał się prawidłowo i dzisiaj siedzi na wózku, nie mogąc samodzielnie "funkcjonować". Występuje u niego porażenie czterokończynowe wiotkie, co w skrócie oznacza, że nie potrafi kontrolować swoich ruchów. Przy każdej czynności potrzebuje pomocy drugiej osoby. Dodatkowo Stephan cierpi na afazję, czyli nie potrafi mówić. Komunikujemy się za pomocą przeźroczystej tabliczki na której wypisane są litery. Tabliczkę tą trzymam między nami na wysokości głowy i śledząc ruch jego oczu, odczytuję litery, budując wyrazy i zdania. Brzmi skomplikowanie ale metoda ta jest niesamowicie prosta i pomysłowa, choć na początku potrzeba trochę treningu i wprawy.
Stephan, mimo ogromu problemów z którymi się wspólnie w między czasie borykaliśmy, jest błogosławieństwem od Boga, ponieważ nauczył mnie tak wielu rzeczy. Przede wszystkim cierpliwości. Uwierz, bardzo jej przy nim potrzebuję. Optymizmu i poszanowania wszystkiego, co mam. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wielkim darem są dwie nogi, którą mogą wchodzić po schodach, dwóch rąk, które mogą ukroić kromkę chleba. Dopiero praca z takim człowiekiem, jak Stephan, uczy pokory i szacunku.
Jak już wspomniałem Stephan jest skomplikowanym człowiekiem, poza tym tak bardzo innym ode mnie i często dzieli nas różnica zdań, poglądy i podejście do życia.Nie zawsze jest prosto, czasami strasznie trudno ale dzięki niemu mogę powiedzieć, że nauczyłem się dostrzegać w drugim człowieku Chrystusa. Powoli nauczyłem się, co znaczy próbować zrozumieć i przyjąć drugą osobę taką, jaka jest.
Postaram Ci się od czasu do czasu poopowiadać o naszych perypetiach i wspólnej walce, by nadać życiu trochę normalności.
A teraz wracam do sytuacji, która nam się wczoraj wydarzyła. Byliśmy na spacerze i kiedy wracaliśmy do domu, przechodziliśmy obok małego boiska, na którym bawiło się dwóch chłopców. Mieli może po 5-6 lat. W pewnej chwili jeden z nich zapytał się mnie: czy on nie żyje? Wskazując oczywiście na Stephana. Z uśmiechem udzieliłem przeczącej odpowiedzi i poszliśmy dalej ale to pytanie pozostało w mojej głowie. Uzmysłowiłem sobie, że faktycznie wielu z nas jest martwymi, żyjąc. Stephan na swoim wózku, opatulony kocem, nie poruszający się, może wydawać się, małemu dziecku, nieżywy. Jednak nie o niego mi chodzi. Przywaleni problemami, wciąż w stresie, stale za czymś biegnąc, osaczeni lękami, barierami, ograniczeniami, zblokowani uzależnieniami nie żyjemy. Istniejemy ale bez życia. Bez ochoty, bez pasji, bez radości. Zawsze podobał mi się tytuł filmu: oczy szeroko zamknięte. Jak życie bez pełni i sensu. Tak czasami się zachowujemy. Takie jest życie bez Boga. To On nadaje naszemu życiu barwy i kształtu. To Bóg tchnie w nasze serca życie i prawdziwe "bycie".
"Szukajcie Boga, a Wasze serce ożyje" (Ps 69,33)
Kiedy Bóg jest w naszym sercu, nikt nie zapyta się nas: czy Ty nie żyjesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz