Pomiędzy dwoma skrawkami lądu
płynęła rzeka. Była nieodgadniona i nieprzenikniona. Czasem płynęła
spokojnie, szemrząc tylko cichutko i łagodnie obmywając kamyki
nadbrzeżne. Czasem jednak burzyła się gwałtownie, niecierpliwie dążąc do
ujścia. Czasem też wzbierała napełniwszy się wodami deszczu i wylewała
na brzegi niszcząc czyjeś bogactwo. Tak, rzeka była nieujarzmiona...
A na obu brzegach toczyło się życie, jakże odmienne. Ich mieszkańcy
przeżywali kolejne dni według reguł utartych, sprawdzonych
przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Było im nawet dobrze w tych ich
ciasnych granicach. Dobrze, bo bezpiecznie, pewnie, choć nie pełnie.
Brakowało bowiem i jednym i drugim pewnej szczypty tajemniczości,
powiewu innego świata, oddechu życia pełną piersią. Tylko jednak
nieliczni chcieli się do tego nieśmiało przyznać w swoich sercach.
Właśnie oni, w tajemnicy przed innymi, wymykali się czasem nad brzeg i
patrzyli tęsknie poprzez rzekę na drugi brzeg.
Nie znali jednak sposobu w
jaki można by zburzyć tę oczywistą granicę, tę barierę, pokonać rzekę.
Aż pewnego dnia przybył do miasta leżącego po jednej stronie rzeki
Budowniczy. Powiedział, że wie o sposobie połączenia obu brzegów. Można
by mianowicie zbudować Most! Myśl ta rozbudziła w sercach wielu uśpioną
nadzieję na życie pełnią, na zdobycie, zgłębienie tajników świata.
Potrzeba było tylko zgody mieszkańców drugiego brzegu. Wywołani nad
rzekę radośnie powitali perspektywę połączenia. Dla zgnuśniałych,
ciasnych serc ludzi myśl o budowaniu mostu stała się prawdziwym celem.
Mimo wielu dobrych chęci zadanie okazało się jednak o wiele
trudniejsze niż przypuszczano. Budowniczy zakreślił wizję budowy dość
długotrwałej, a oni w porywie swych umysłów, chcieli efektu
natychmiastowego. Budowali więc sami, nie bacząc na dobre rady. Mostów
było wiele. Żaden bowiem nie wytrzymał długo. Wystarczyła gwałtowniejsza
fala na rzece wciąż nieodgadnionej, silniejszy podmuch wiatru, bardziej
stanowcze czyjeś kroki. Mosty się zawalały, a rzeka pochłaniała ofiary.
Ludzie długo trwali jednak, zaślepieni w swym nierozsądnym uporze.
Radości ich szybko obracały się w klęskę, a cel, tak upragniony,
okazywał się wciąż nieosiągnięty. Bo mosty ich były piękne, finezyjne,
delikatne, bądź też wznoszone w pośpiechu, ale pozbawione solidnych
podstaw mogących uratować je przed gwałtownymi burzami w przyrodzie. Po
wielu bezowocnych próbach ludzie postanowili w końcu zaufać
Budowniczemu. I rozpoczęło się wznoszenie Mostu... Pracochłonne i
długotrwałe, wymagające wielu wysiłków, wyrzeczeń, trudów, zbliżające
mieszkańców obu stron rzeki, którzy uczyli się krok po kroku radości ze
wspólnej pracy. Po wielu latach Most stał!
Nie był ani urokliwy, ani wymyślny. Było w nim jednak coś
urzekająco pięknego
z jego trwałości, z pracy włożonej w jego zbudowanie czerpało się dziwną
siłę i pewność, że sądne burze, żadne kroki, w końcu żadne fale dotąd
tak bezlitosnej rzeki, nie podmyją go, nie obalą. On będzie ponad to. I
ostał się, ofiarnie służąc ludziom, stęsknionym za pełnią życia, jako
wyraz triumfu, tych którzy prowadzeni mądrymi wskazówkami potrafili
zapanować nad tym, co pozornie nieujarzmione...
To tylko bajka, lecz jak każda inna jest bardzo bliska
rzeczywistości. Każdego dnia rodzi się, albo dojrzewa nowa bajka o
Moście-Miłości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz