niedziela, 3 listopada 2013

drzewo genealogiczne Chrystusa

    Ostatnio odkryłem genialne dzieła niemieckiego malarza Siegera Koedera. 
Co zabawne, ja wpadałem na jego obrazy od czasu do czasu i wiem, że zawsze przyciągały mnie z taką siłą, że na dłuższą chwilę przystawałem. Wtedy nie wiedziałem, że autorem tych malowideł jest jeden i ten sam człowiek. 
    Koeder potrafi, moim zdaniem, pokazać, tak bardzo dokładnie sens wielu biblijnych wydarzeń. Niektórzy posiadają zdolność przekazywania Bożego światła słowem, a Koeder należy do tych, którzy robią to pędzlem, barwami, grą światła, kształtem. Zapraszam do pochylenia się i refleksji nad obrazem zatytułowanym: drzewo genealogiczne Jezusa Chrystusa. 


    Bóg działa w naszych losach. Podobnie było w historii, której uwieńczeniem były narodziny Syna Bożego. Obraz jest tak skomponowany, iż  ludzie, za którymi stoją różne historie biblijne, stanowią pień i konary tego drzewa. 
    Wydarzenie Wcielenia wyrasta niejako z ludzkiej historii. Przyjrzyjmy się postacią. Są tak charakterystycznie przedstawione, że nietrudno domyślić się o kogo chodzi. Choć najdłużej zastanawiałem się nad osobą najwyżej stojącego mężczyzny po prawej stronie. A kiedy odkryłem jego tożsamość, zdziwiłem się, że od razu na to nie wpadłem. Dla mnie jest to naprawdę istotne, gdyż owa postać ma w moim życiu ogromne znaczenie. Ale po kolei. 
    Na samym dole mamy postać Abrahama, 


pobłogosławionego przez Boga, aby sam stal się błogosławieństwem dla narodów. 
     Po lewej stronie widać jego wnuka Jakuba, 


śniącego o drabinie nadziei, po której Bóg zstąpi zbawić ludzi. 
    Po prawej stronie widzimy Dawida z harfą, 


śpiewającego niemilknący przez całą ludzką historie hymn pochwalny Bogu. 
    W centrum między nimi Mojżesz 


podnosi wysoko ręce z tablicami Przymierza. Trzyma je oburącz, niejako zawisa na  tym Bożym Słowie. 
    A obok niego Jan Chrzciciel, 


którego jedynym celem życia był właśnie ten gest, wskazanie na Chrystusa Zbawiciela. 
    I wreszcie postać najcichsza na tym obrazie. Józef. 


     Mąż Maryi, ten któremu dane było opiekować się Synem Bożym. Zastyga niejako w postawie uwielbienia i adoracji, tak, jakby nic innego go nie obchodziło, jakby jedynie słuchał. Niby najmniejszy w tej całej historii, ale przecież jakże wielki. 
    Całe drzewo zmierza ku szczytowi. Oto Maryja trzyma w dłoniach małego Jezusa. Sama pozostaje niejako w cieniu. Jej twarz jest częściowo zasłonięta. Natomiast w postaci Chrystusa mieszczą się ze sobą dziecięca bezradność i nagość ale jednocześnie otwarcie i zaproszenie do przyjęcia Go.   
    Kończąc, zacytuje słowa św. Pawła: Pamiętaj, nie ty podtrzymujesz korzeń ale korzeń ciebie (Rz 11,18).   

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię obrazy Kroegera :) Mają w sobie to "coś" co przemawia...
    Nie znałam akurat tego obrazu i wdzięczna jestem za wyjaśnienie...

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie ten obraz jest niesamowity. pokazuje, że w naszym życiu nie ma przypadków. uświadamia mi, że każdy ma swoje powołanie i jeśli tylko podda się Bogu, stanie się narzędziem w Jego rękach. uwielbiam tą cichutką i niepozorną postać św. Józefa, zwłaszcza, że jest On bardzo ważny w moim życiu. cieszyłbym się, gdybyś podzieliła się własnymi przemyśleniami albo emocjami związanymi z twórczością Kroegera. jeśli nie chcesz robić tego na blogu, chętnie podam Ci mojego maila. pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń