Dziś chciałem Ci opowiedzieć o mojej zabawnej ( w zasadzie
teraz mogę z lekkością stwierdzić, że była zabawna, ponieważ w
jej trakcie były momenty, że traciłem kontrolę nad własnym
spokojem).
Jednakże z czasem opadają emocję i lepiej jest się
przyjrzeć wydarzeniom i własnemu zachowaniu. Dzięki temu można
się czegoś nauczyć i w moim przypadku, tak jest. Dziękuję Bogu,
że opiekował się mną w drodze i że szczęśliwie dojechałem do
celu. Trochę jestem zmęczony, ponieważ pierwszy dzień to była
droga powrotna. Spędziłem dość intensywny czas na rozmyślaniach,
medytacjach i rozmowach. Zawsze po takim "intensywnym"
czasie, przychodzą owoce i tym razem cieszę się, bo wiele rzeczy
stało się prostszymi i bardziej zrozumiałymi.
Ale kilka słów
o samej drodze. Chcąc oszczędzić na austriackiej autostradzie
(mentalność Polaka) władowałem się w kręte, wijące się wąskie
dróżki przez szczyty najwyższych gór. Widoki były owszem
zapierające dech. Nagle wjechałem na letnich oponach w zaśnieżone
tereny. Bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ po obu stronach
drogi strome urwiska.
A na koniec dojechałem do miejsca, gdzie
skończyła się droga i okazało się, że trzeba wjechać na
platformę doczepionej do ciuchci i kilkanaście kilometrów
przejechać tunelem, bo nie ma innej możliwości. Ta przyjemność
kosztowała mnie dwa razy tyle, co autostrada ( i tu ciśnie się na
usta powiedzenie, że chytry dwa razy traci - potrafię się z siebie
śmiać i staram się widzieć swoje słabości). Także jednym
słowem straciłem około 2-3 godzin, zapłaciłem dwa razy więcej
ale ogólnie w pociągu śmiałem się z siebie prawie do łez, a
widoki za nic nie oddam.
Z kolei drugi dzień był dość przyjemny i
niosący ostatnią dawkę wypoczynku przed powrotem do pracy.
Spędziłem go ze znajomymi. Choć, ponieważ znajomi mają małe
mieszkanie i nie chciałem być kłopotem, nocowałem na stole
zabiegowym (bardzo szeroki i miękki) w gabinecie mojej znajomej
(dobrze, że mam zawsze śpiwór w aucie).
Te ostatnie dwa dni nie były wolne od trudnych i interesujących
przemyśleń i wciąż krążących w mojej głowie kilku zdań,
które usłyszałem z audiobooka w czasie drogi (konferencja: Drogi
życia).
Padły tam mocne słowa i podpowiedź, jak sprawić, by Chrystus
był dla mnie drogą, prawdą i życiem. Otóż trzeba za Nim
podążać, powierzyć się Mu i patrzeć na krzyż. Najważniejsze
jednak to być, jak On na krzyżu, rozpiętym między światem, a
Niebem i nie pozwolić sobie, by pójść na skróty. Bo łatwo jest
wybrać albo drogę duchową i uciec od świata, albo zarzucić Boga,
wybierając „przyjemności świata”. O wiele trudniej jest
pogodzić obie strony.
Tak naprawdę mam z tym problem i jeśli udało
Ci się już to osiągnąć albo chcesz na ten temat podyskutować,
to pisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz