niedziela, 2 czerwca 2013

Powroty nie są łatwe

    Dziś chciałem Ci opowiedzieć o mojej zabawnej ( w zasadzie teraz mogę z lekkością stwierdzić, że była zabawna, ponieważ w jej trakcie były momenty, że traciłem kontrolę nad własnym spokojem). 


    Jednakże z czasem opadają emocję i lepiej jest się przyjrzeć wydarzeniom i własnemu zachowaniu. Dzięki temu można się czegoś nauczyć i w moim przypadku, tak jest. Dziękuję Bogu, że opiekował się mną w drodze i że szczęśliwie dojechałem do celu. Trochę jestem zmęczony, ponieważ pierwszy dzień to była droga powrotna. Spędziłem dość intensywny czas na rozmyślaniach, medytacjach i rozmowach. Zawsze po takim "intensywnym" czasie, przychodzą owoce i tym razem cieszę się, bo wiele rzeczy stało się prostszymi i bardziej zrozumiałymi.  


    Ale kilka słów o samej drodze. Chcąc oszczędzić na austriackiej autostradzie (mentalność Polaka) władowałem się w kręte, wijące się wąskie dróżki przez szczyty najwyższych gór. Widoki były owszem zapierające dech. Nagle wjechałem na letnich oponach w zaśnieżone tereny. Bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ po obu stronach drogi strome urwiska. 


    A na koniec dojechałem do miejsca, gdzie skończyła się droga i okazało się, że trzeba wjechać na platformę doczepionej do ciuchci i kilkanaście kilometrów przejechać tunelem, bo nie ma innej możliwości. Ta przyjemność kosztowała mnie dwa razy tyle, co autostrada ( i tu ciśnie się na usta powiedzenie, że chytry dwa razy traci - potrafię się z siebie śmiać i staram się widzieć swoje słabości). Także jednym słowem straciłem około 2-3 godzin, zapłaciłem dwa razy więcej ale ogólnie w pociągu śmiałem się z siebie prawie do łez, a widoki za nic nie oddam. 
    Z kolei drugi dzień był dość przyjemny i niosący ostatnią dawkę wypoczynku przed powrotem do pracy. Spędziłem go ze znajomymi. Choć, ponieważ znajomi mają małe mieszkanie i nie chciałem być kłopotem, nocowałem na stole zabiegowym (bardzo szeroki i miękki) w gabinecie mojej znajomej (dobrze, że mam zawsze śpiwór w aucie).
    Te ostatnie dwa dni nie były wolne od trudnych i interesujących przemyśleń i wciąż krążących w mojej głowie kilku zdań, które usłyszałem z audiobooka w czasie drogi (konferencja: Drogi życia).


     Padły tam mocne słowa i podpowiedź, jak sprawić, by Chrystus był dla mnie drogą, prawdą i życiem. Otóż trzeba za Nim podążać, powierzyć się Mu i patrzeć na krzyż. Najważniejsze jednak to być, jak On na krzyżu, rozpiętym między światem, a Niebem i nie pozwolić sobie, by pójść na skróty. Bo łatwo jest wybrać albo drogę duchową i uciec od świata, albo zarzucić Boga, wybierając „przyjemności świata”. O wiele trudniej jest pogodzić obie strony. 
    Tak naprawdę mam z tym problem i jeśli udało Ci się już to osiągnąć albo chcesz na ten temat podyskutować, to pisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz