środa, 12 czerwca 2013

Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy ale...

     Wczoraj odwiedziłem znajomego p. Alfreda. Znamy się dość niedługo, myślę, że minął teraz rok. To bardzo sympatyczny człowiek. Mieszka ze swoją żoną ale dziś chciałbym Ci opowiedzieć krótką historię z jego życia. Nie zawsze mamy możliwość pogadać po męsku, ponieważ jego żona, skądinąd także niesamowicie ciepła kobieta, jak to kobieta (wybacz), jest dość gadatliwa i często nie dopuszcza męża do słowa. A zauważyłem, że mój znajomy w trakcie tych długich lat małżeństwa, nauczył się wyciszać i „ustępować” żonie. Choć o ich naprawdę harmonijnym życiu mógłbym długo pisać.
     Wczoraj była piękna pogoda i zażartowałem, że moglibyśmy pójść na spacer. Na co p. Alfred bardzo entuzjastycznie przystał. Zostawiliśmy jego żonę w domu i wyszliśmy sami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że mój znajomy ma już ponad 80 lat i zupełnie stracił wzrok.
Trochę się na początku stresowałem, ponieważ musiałem w szybkim tempie nauczyć się wszystkiego, czego pies przewodnik uczy się latami. W każdym razie trzymaliśmy się za rękę, ponieważ w ten sposób p. Alfred spaceruje z żoną. Uwierz mi, to było dość zabawne, kiedy nas sobie wyobraziłem. Ale z drugiej strony to było równie niesamowite uczucie, ponieważ uświadomiłem sobie, że jestem oczami tego mężczyzny. Ta myśl, tak bardzo mnie rozemocjonowała, że wpadłem w swoisty trans i zacząłem p. Alfredowi opowiadać o wszystkim, co widzę dookoła. O nowo budowanych domach, ich kolorach i kształtach, o zieleni trawy i drzew, o ruchu na ulicy i bawiących się na boisku dzieciach. Chwilę to trwało po czym i ja się uspokoiłem, a mój znajomy mógł w końcu zacząć opowiadać. 
I to była niesamowita historia. Historia w której tak wyraźnie zobaczyłem dłoń Pana Boga, Jego opiekę i prowadzenie. 


      To tylko wycinek z życia tego mężczyzny ale tematyka, która zawsze mnie interesowała i często porusza. Temat o którym dużo napisano ale żadna książka nie odda tego, co tacy ludzie opowiadają, a co tak mocno jest nasączone emocjami, strachem, radością, łzami i uśmiecham.
To krótkie opowiadanie z czasów wojny. W wieku 17 albo 18 lat p. Alfred trafił do wojska. Mój znajomy jest Niemcem, więc były to niemieckie szeregi, a ja nie mam z tym żadnego problemu. Uważam, że o przeszłości nie powinniśmy zapomnieć ale musimy żyć dalej, wspólnie.
     W 1943 roku znajdował się ze swoją kompanią na froncie wschodnim. Wycofywali się, idą od wioski do wioski. 



     Właśnie przechodzili przez jedną z nich i nagle zza jednego budynku, oddalonego od p. Alfreda być może 15-20 metrów, wyskoczył Rosjanin i obaj oddali do siebie jeden strzał. Mój znajomy nie trafił ale sam dostał postrzał w okolicę prawego biodra. Padł na ziemię i leżał bezradnie, wystawiony na pewną śmierć.           
    Wtedy stał się pierwszy cud, ponieważ rosyjski żołnierz, mimo że miał już stuprocentową szansę, by zastrzelić swojego „wroga”, zaprzestał strzelać i patrząc z ukrycia pozwolił kolegom z kompanii, odciągnąć rannego. Dziś wiem, że kość biodrowa została roztrzaskana ale kolejnym cudem było to, że nie doszło do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a przede wszystkim jelit, co skończyłby się na pewno zgonem.
Ale tak różowo nie było. 
    Wyobraź sobie dowódca kompanii porzucił rannego i odszedł z żołnierzami. Wówczas stał się kolejny cud, gdyż krótko po tym drogą przechodziło dwóch innych żołnierzy, którzy zrobili prowizoryczne nosze i kilka kilometrów transportowali p. Alfreda do lazaretu. 



    Kiedy tam dotarli, okazało się, że szpital polowy jest kiepsko zaopatrzony i praca lekarzy ograniczała się do segregowania rannych i opatrywania w bardzo prowizoryczny sposób ran. P. Alfred, jako, że miał ranę postrzałową brzucha, został położony w spartańskich warunkach w pomieszczeniu, gdzie układano tych, którzy mieli umrzeć do następnego dnia. I tak przeleżał całą noc, słysząc jęki i krzyki umierających ale przeżył. 
Rano odtransportowano kilkanaście ciał martwych żołnierzy. Przeżył też kolejny dzień. Wtedy stał się kolejny cud, ponieważ wprost przy jego łóżku, był telefon i mój znajomy słyszał rozmowy prowadzone przez lekarzy z dowództwem i dowiedział się, że akurat w tych dniach szykowano się do wymarszu. Zbliżali się Rosjanie i trzeba było ewakuować lazaret. Gdyby nie był tak blisko telefonu, nie wiedziałby o tym i pozostał w szpitalu. Oczywiście planowano zabrać tylko lekko rannych. P. Alfred poprosił lekarza, by zabrano jego także, na co otrzymał odpowiedz, że to niemożliwe, bo nie przeżyje transportu. Mój znajomy nie dał za wygraną, ponieważ miał świadomość, że walczy o swoje życie. Błagał lekarza, by go także zabrano i za jakiś czas pojawił się ten sam lekarz i oznajmił, że znalazł wolne miejsce.
    Tym sposobem p. Alfred, mając jeszcze jeden postój w szpitalu polowym na froncie po rosyjskiej stronie, trafił do szpitala w Warszawie, a stamtąd odtransportowano go do Niemiec. Tam po raz pierwszy zrobiono mu szczegółowe badania i … 6 pełnych dni nie dawano nic do jedzenia i picia. Ale dzięki łasce Bożej p. Alfred przeżył, choć w bardzo kiepskim stanie ale wrócił do domu. Z jego kompanii nikt nie przeżył. 


     Kilka lat później poznał swoją obecną żonę i założyli naprawdę dużą, silnie związaną więzami rodzinę i są szczęśliwi do dziś, choć obrazy nadal powracają.
    Wierzę, że właśnie taki był plan Pana Boga.

1 komentarz:

  1. ROB CO MOŻESZ BÓG UCZYNI RESZTE!
    NIE MYŚL TYLKO UFAJ!

    OdpowiedzUsuń