Wczoraj odwiedziłem znajomego p.
Alfreda. Znamy się dość niedługo, myślę, że minął teraz rok.
To bardzo sympatyczny człowiek. Mieszka ze swoją żoną ale dziś
chciałbym Ci opowiedzieć krótką historię z jego życia. Nie
zawsze mamy możliwość pogadać po męsku, ponieważ jego żona,
skądinąd także niesamowicie ciepła kobieta, jak to kobieta
(wybacz), jest dość gadatliwa i często nie dopuszcza męża do
słowa. A zauważyłem, że mój znajomy w trakcie tych długich lat
małżeństwa, nauczył się wyciszać i „ustępować” żonie.
Choć o ich naprawdę harmonijnym życiu mógłbym długo pisać.
Wczoraj była piękna pogoda i
zażartowałem, że moglibyśmy pójść na spacer. Na co p. Alfred
bardzo entuzjastycznie przystał. Zostawiliśmy jego żonę w domu i
wyszliśmy sami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to,
że mój znajomy ma już ponad 80 lat i zupełnie stracił wzrok.
Trochę się na początku
stresowałem, ponieważ musiałem w szybkim tempie nauczyć się
wszystkiego, czego pies przewodnik uczy się latami. W każdym razie
trzymaliśmy się za rękę, ponieważ w ten sposób p. Alfred
spaceruje z żoną. Uwierz mi, to było dość zabawne, kiedy nas
sobie wyobraziłem. Ale z drugiej strony to było równie niesamowite
uczucie, ponieważ uświadomiłem sobie, że jestem oczami tego
mężczyzny. Ta myśl, tak bardzo mnie rozemocjonowała, że wpadłem
w swoisty trans i zacząłem p. Alfredowi opowiadać o wszystkim, co
widzę dookoła. O nowo budowanych domach, ich kolorach i kształtach,
o zieleni trawy i drzew, o ruchu na ulicy i bawiących się na boisku
dzieciach. Chwilę to trwało po czym i ja się uspokoiłem, a mój
znajomy mógł w końcu zacząć opowiadać.
I to była niesamowita
historia. Historia w której tak wyraźnie zobaczyłem dłoń Pana
Boga, Jego opiekę i prowadzenie.
To tylko wycinek z życia tego
mężczyzny ale tematyka, która zawsze mnie interesowała i często
porusza. Temat o którym dużo napisano ale żadna książka nie odda
tego, co tacy ludzie opowiadają, a co tak mocno jest nasączone
emocjami, strachem, radością, łzami i uśmiecham.
To krótkie opowiadanie z czasów
wojny. W wieku 17 albo 18 lat p. Alfred trafił do wojska. Mój
znajomy jest Niemcem, więc były to niemieckie szeregi, a ja nie mam
z tym żadnego problemu. Uważam, że o przeszłości nie powinniśmy
zapomnieć ale musimy żyć dalej, wspólnie.
W 1943 roku znajdował się ze
swoją kompanią na froncie wschodnim. Wycofywali się, idą od
wioski do wioski.
Właśnie przechodzili przez jedną z nich i nagle
zza jednego budynku, oddalonego od p. Alfreda być może 15-20
metrów, wyskoczył Rosjanin i obaj oddali do siebie jeden strzał.
Mój znajomy nie trafił ale sam dostał postrzał w okolicę prawego
biodra. Padł na ziemię i leżał bezradnie, wystawiony na pewną
śmierć.
Wtedy stał się pierwszy cud, ponieważ rosyjski żołnierz,
mimo że miał już stuprocentową szansę, by zastrzelić swojego
„wroga”, zaprzestał strzelać i patrząc z ukrycia pozwolił
kolegom z kompanii, odciągnąć rannego. Dziś wiem, że kość
biodrowa została roztrzaskana ale kolejnym cudem było to, że nie
doszło do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a przede wszystkim
jelit, co skończyłby się na pewno zgonem.
Ale tak różowo nie było.
Wyobraź
sobie dowódca kompanii porzucił rannego i odszedł z żołnierzami.
Wówczas stał się kolejny cud, gdyż krótko po tym drogą
przechodziło dwóch innych żołnierzy, którzy zrobili
prowizoryczne nosze i kilka kilometrów transportowali p. Alfreda do
lazaretu.
Kiedy tam dotarli, okazało się, że szpital polowy jest
kiepsko zaopatrzony i praca lekarzy ograniczała się do segregowania
rannych i opatrywania w bardzo prowizoryczny sposób ran. P. Alfred,
jako, że miał ranę postrzałową brzucha, został położony w
spartańskich warunkach w pomieszczeniu, gdzie układano tych, którzy
mieli umrzeć do następnego dnia. I tak przeleżał całą noc,
słysząc jęki i krzyki umierających ale przeżył.
Rano
odtransportowano kilkanaście ciał martwych żołnierzy. Przeżył
też kolejny dzień. Wtedy stał się kolejny cud, ponieważ wprost
przy jego łóżku, był telefon i mój znajomy słyszał rozmowy
prowadzone przez lekarzy z dowództwem i dowiedział się, że akurat
w tych dniach szykowano się do wymarszu. Zbliżali się Rosjanie i
trzeba było ewakuować lazaret. Gdyby nie był tak blisko telefonu,
nie wiedziałby o tym i pozostał w szpitalu. Oczywiście planowano
zabrać tylko lekko rannych. P. Alfred poprosił lekarza, by zabrano
jego także, na co otrzymał odpowiedz, że to niemożliwe, bo nie
przeżyje transportu. Mój znajomy nie dał za wygraną, ponieważ
miał świadomość, że walczy o swoje życie. Błagał lekarza, by
go także zabrano i za jakiś czas pojawił się ten sam lekarz i
oznajmił, że znalazł wolne miejsce.
Tym sposobem p. Alfred, mając jeszcze
jeden postój w szpitalu polowym na froncie po rosyjskiej stronie,
trafił do szpitala w Warszawie, a stamtąd odtransportowano go do
Niemiec. Tam po raz pierwszy zrobiono mu szczegółowe badania i …
6 pełnych dni nie dawano nic do jedzenia i picia. Ale dzięki łasce
Bożej p. Alfred przeżył, choć w bardzo kiepskim stanie ale wrócił
do domu. Z jego kompanii nikt nie przeżył.
Kilka lat później poznał swoją
obecną żonę i założyli naprawdę dużą, silnie związaną
więzami rodzinę i są szczęśliwi do dziś, choć obrazy nadal
powracają.
Wierzę, że właśnie taki był plan
Pana Boga.
ROB CO MOŻESZ BÓG UCZYNI RESZTE!
OdpowiedzUsuńNIE MYŚL TYLKO UFAJ!